Turcja uchodzi za raj dla autostopowiczów. Już cztery lata temu miałem okazję to sprawdzić. Teraz przekonuję się o tym ponownie. Nawet dwóch facetów nie stoi na poboczu zbyt długo. Ale stopy w Turcji są nie tylko szybkie. Stopy w Turcji bywają absolutnie niepowtarzalne…
Tej nocy spaliśmy w naprawdę uroczym miejscu. Po rozsunięciu suwaka w namiocie naszym oczom ukazuje się malownicze jezioro. Aby uwiecznić ten piękny krajobraz robię zdjęcia naszego namiotu, z pobliskiego murku. Chwilę później zeskakuję i… chrrrup – coś strzela w kostce.
– Obym tylko mógł chodzić – myślę sobie. W przeciwnym wypadku podróżowanie autostopem może być trudne. O dziwo, stawiam stopę i nawet mnie nie boli. Ale kostka jest spuchnięta już po minucie od skoku. Idę więc do pobliskiego szpitala.
– Nie możemy pana przyjąć, bo jest sobota, a płatności obsługujemy tylko w dni robocze… – mówi pani doktor. Wracam więc do namiotu. Noga nawet mnie nie boli, więc jedziemy dalej.
Po kilku minutach łapania stopa zatrzymuje się pierwsze auto i po chwili lądujemy na stacji benzynowej. Tam od razu stajemy się atrakcją dla pracowników i klientów. Zagadują do nas i przynoszą herbatę. Można powiedzieć, że zupełny standard na tureckich stacjach.
Nie udaje nam się jednak wypić czaju bo nagle z parkingu woła nas Turek i oferuje dwustukilometrową podwózkę swoją marszrutą.
– Chcecie prowadzić? – pyta nas na migi kierowca. Po chwili wyjeżdżamy ze stacji, a Piotrek siedzi za kierownicą.
Kierowca trochę z nami rozmawia, potem idzie spać na tyły pojazdu. Budzi się wypoczęty, włącza turecką muzykę na cały regulator i zaczyna tańczyć razem ze swoim kolegą. Impreza w busie trwa kilka chwil i jest absolutnie nie do opisania.
Wysiadamy przy stacji benzynowej i powtarza się ten sam scenariusz – podchodzą do nas pracownicy, po chwili rozmawiamy już z szefem, a zaraz potem szef ulatnia się i przynosi nam coś ze stacji. Tym razem nie herbatę, a lemoniadę.
Chwilę później znów łapiemy stopa. Zatrzymuje się furgonetka. Wsiadamy na pakę i kładziemy się na wygodnych workach siana. Słońce już zachodzi, wiatr rozwiewa nam włosy i jedziemy przed siebie – piękna chwila!
Nagle zatrzymujemy się… innemu autostopowiczowi. Na pakę dosiada się turecki hipis, który podróżuje w ten sposób od pięciu lat. Nie pamiętamy jego imienia, więc nazywamy go Józek.
Zajeżdżamy jeszcze na pole po robotników. Tu też stajemy się dużą atrakcją. Pracownicy, mimo zmęczenia, świetnie się bawią i tańczą przed obiektywem naszej kamery.
Jedziemy dalej na pace, tym razem w towarzystwie robotników. Jak się okazuje, są z Syrii. Jedziemy i śpiewamy „Hej Sokoły”. Chwilę później oni odwdzięczają nam się syryjskimi pieśniami. Wysiadamy na stacji benzynowej. Jest już ciemno więc zamierzamy tu spać. Jak się okazuje, nie tylko my – robotnicy również. Chwilę później przyjeżdżają kolejni Syryjczycy oraz ich pracodawcy. Zaczyna się impreza.
Józek proponuje rozpalić ognisko. To nic, że dwadzieścia metrów dalej jest stacja benzynowa. Nawet jej pracownik patrzy na nasz ogień i nie ma nic przeciwko. Siadamy w kręgu, pijemy czaj, a ja gram na harmonijce.
Tuż obok, Turkowie przygotowują kolację. Robią ją ze dwie godziny, aż wreszcie nas zapraszają. Kilkunastoosobową grupą, rwiemy chleby i wyjadamy z dwóch dużych mich mięsne danie. To jest naprawdę niezapomniany wieczór.
Tymczasem moja kostka puchnie i puchnie. Nie boli jednak za bardzo więc się tym nie przejmuję. Będzie jednak gorzej. Tego posta piszę już… z nogą w gipsie. Ale o tym, w następnych relacjach.
Jesteście niesamowici! Tyle przygód każdego dnia. Trzymam mocno kciuki za waszą podróż!