Kostka, którą uszkodziłem wczoraj rano wciąż jest spuchnięta. W dodatku zaczęła sinieć. Wizyta u lekarza chyba okaże się nieunikniona. Przy normalnym chodzeniu jednak stopa nie boli. W dodatku jest niedziela, więc z hospitalizacji i tak nici. Jedziemy więc dalej. Dzisiejszy cel – Kapadocja!
Budzi nas jeden z syryjskich robotników, z którymi spędziliśmy wczorajszy wieczór. Woła na śniadanie. Znów kilkunastoosobową grupą wyjadamy posiłek z jednaj michy. Tym razem jajecznicę.
Turecki autostopowicz, poznany wczorajszego dnia, chce z nami łapać stopa. Co prawda we trzech mamy mniejsze szanse, ale to jest Turcja. Tutaj i tak złapiemy stopa bez problemu.
Wreszcie zatrzymuje się auto, ale mają tylko dwa miejsca. Żegnamy się z hipisem i jedziemy do Kapadocji.
Byłem tu cztery lata temu i zwiedziłem ją dość dobrze. Piotrek natomiast jest tu pierwszy raz. To dobry moment, aby dać odpocząć mojej stopie. Piotrek idzie na wycieczkę, a ja siadam w zacienionym miejscu i nie robię absolutnie nic.
Po trzech godzinach przybiega Piotrek z czwórką Turków. Okazuje się, że podczas wędrowania po okolicy, poznał miłych ludzi, którzy zabrali go na obiad. Od kiedy dowiedzieli się o mnie i mojej nodze bardzo chcą pomóc. Niestety, nic nie mogą zrobić. Obiecujemy tylko, że jutro pójdziemy do lekarza, po czym się rozstajemy.
Wieczorem idziemy na pobliskie wzgórze, aby zobaczyć zachód słońca nad Kapadocją. Schodząc, trafiamy na bardzo wystawne wesele w pobliskim hotelu. Przystajemy na chwilę, aby popatrzeć i zaraz zaczynają do nas zagadywać goście i kelnerzy. W końcu przychodzi Turek wyglądający na szefa obsługi i proponuje nam kolację.
Na scenie zaczyna się pokaz wirujących derwiszy. Są to tureccy tancerze, z jednego z bractw muzułmańskich. W rytm hipnotycznej muzyki kręcą się w kółko, rozwiewając swoje białe szaty. Podchodzimy nieco bliżej.
Jesteśmy naprawdę pod wrażeniem ich umiejętności zachowania równowagi. Kręcą się tak dobre piętnaście minut!
W międzyczasie podchodzą do nas kolejni Turkowie. Niesamowicie otwarty jest ten naród. Są tak chętni do rozmowy, że nawet mimo braku wspólnego języka, zagadują do nas i starają się wypytywać o mnóstwo spraw. Tego wieczora poznajemy wujka pana młodego, a także zespół muzyczny i chyba wszystkich kelnerów. Jesteśmy tu ogromną atrakcją!
Jeden z gości weselnych poleca nam dobre miejsce na rozbicie namiotu. Wspinamy się więc na poleconą górkę i tam kładziemy się spać. Ale nie w namiocie. Idziemy spać pod gołym niebem. A rano obudzi nas niesamowity widok. Zobaczcie w następnym wpisie!
Twoje piękne zdjęcia i ciekawe opisy sprawiają, że czuję się jakbym tam była. Dużo zdrowia i powodzenia! Trzymaj.cie się!