Największe i najludniejsze miasto Europy. Metropolia rozdzielająca dwa kontynenty, dwie kultury i dwie religie. Miasto równe stare i zbytkowe, co nowoczesne i postępowe. A w nim my – dwóch małych Polaków, którzy muszą sobie tu jakoś poradzić.
Dzień 6
Nasz gospodarz od rana jest w pracy więc zbieramy się leniwie. Pranie, śniadanie i oczywiście tradycyjna, turecka herbata.
Mesut mieszka dość blisko centrum – około dwanaście kilometrów. W skali Stambułu to nie wiele. Do starego miasta można się stąd dostać bez przesiadki! Wsiadamy w autobus i po godzinie jesteśmy w centrum. Zwiedzamy podstawowe atrakcje miasta – Hagię Sofię, Błękitny Meczet, Grand Bazar. Ale znacznie więcej przyjemności daje nam kąpiel w Bosforze. Woda jest ciepła i daje niesamowitą ulgę w upalny dzień.
Punktem kulminacyjnym dnia jest jednak zjedzenie kebaba. I nawet nie chodzi o to, że jest pyszny. Chodzi o to, że po kupieniu posiłku, znajdujemy zacumowany na Bosforze kuter, wchodzimy na pokład i tam robimy sobie piknik. Jedzenie w pięknym miejscu daje jeszcze więcej przyjemności!
Wieczór spędzamy z Mesutem wypytując go o szczegóły na temat Turcji. Niestety nasz gospodarz wcześnie idzie do pracy, więc nie siedzimy do późna. Przynajmniej on. Ja do drugiej w nocy piszę relację na bloga.
Dzień 7
Dziś mamy zamiar wyjechać z miasta na wschód. Zbieramy się bardzo powoli, w pełni wykorzystując stałe łącze internetowe w domu naszego hosta. W pewnym momencie dostaję wiadomość od Kacpra – Polaka, który jest na praktykach studenckich w Stambule. Zaprasza nas na imprezę ze swoimi znajomymi i oferuje nocleg. A że bardzo lubimy działać spontanicznie – przyjmujemy propozycję. Idziemy wzdłuż drogi do, oddalonego o sześć kilometrów, metra. Ale (bardziej dla żartów niż na serio) Piotrek wyciąga kciuka. Ku naszemu zaskoczeniu, zatrzymuje się pierwsze przejeżdżające auto! W środku miasta! Dla osób znających Kraków – to tak jakby złapać stopa z Jubilatu na Nowy Kleparz.
Spotykamy się z Kacprem, potem z jego znajomymi, potem z kolejnymi i kolejnymi, aż wreszcie jest nas około czterdzieści osób! Niemal wszyscy są praktykantami z organizacji IAESTE. I niemal każdy pochodzi z innego kraju. Bawimy się fantastycznie!
Dzień 8
Dziś na dobre wyjeżdżamy ze Stambułu. Mogłoby się wydawać, że wyjazd na wylot z największego miasta Europy będzie trudny. Ale nic bardziej mylnego. Łatwiej wyjechać stopem ze Stambułu niż z Krakowa.
Żegnamy się z Kacprem, który dziś również jedzie w autostopową podróż w głąb Turcji. Jedziemy do ostatniej stacji metra i po chwili łapiemy stopa na drodze, która wciąż wydaje się być w środku miasta. Mimo to po dziesięciu minutach jedziemy pierwszym stopem. Potem drugim i trzecim i już jesteśmy na przedmieściach Stambułu.
Wreszcie zatrzymuje się Kerem. Na początku nie jest zbyt sympatyczny i nie dąży do kontaktu, ale z czasem się rozkręca. Zapisuje nam tureckie słówka i od tej pory staramy się mówić do niego po turecku.
Zatrzymujemy się sto kilometrów od Ankary, gdzie Kerem zaprasza nas na czaj. Zostajemy fejsbukowymi przyjaciółmi, po czym się rozstajemy.
Siadamy przy stacji, żeby napisać relację na blogu i zaraz stajemy się lokalną atrakcją. Pracownicy zagadują do nas i przynoszą kolejne szklaneczki herbaty. Znów mam przyjemność doświadczyć legendarnej tureckiej gościnności. Uwielbiam ten kraj!
Kuba, uwielbiam Twoje relacje z podróży i dziękuję za nie. Mam nadzieje, że masz świadomość, chociaż pewnie nie zdajesz sobie sprawy, dla ilu osób jesteś inspiracją. Nieustająco trzymam za Was kciuki!!!
CZEKAM NA NASTĘPNY WPIS RELACJE DOKĄD JUZ DOJECHALIŚCIE POZDRAWIAM>
Miło poczytać o dobrze kojarzących się miejscach 😉 W poprzednim wpisie wspominałeś o przedłużającym się dojeździe do Stambułu, ja swego czasu miałem okazję zaznać tureckiej gościnności jeszcze po bułgarskiej stronie granicy i złapać złoty strzał. Tutaj napisałem parę zdań nt. tamtych wydarzeń i (głównie) niesamowitego tureckiego jedzenia: http://zaraztamwjade.pl/stambul-predzej-sie-roztyjesz-niz-trafisz-do-domu/
(uwaga, zdarza mi się wyrazić zachwyt słowami na „k”, jeśli kogoś to razi 😉
Pzdr, Janek