Upały daje się najbardziej odczuć w namiocie. Już o ósmej rano słońce świeci tak mocno, że leżąc wewnątrz jesteśmy zlani potem. Upał z każdą minutą wysysa z nas energię. Czas wstawać!
Na stację, na której łapiemy, przyjeżdża mnóstwo tureckich samochodów. Większość z nich jedzie w naszym kierunku. Ale nie mamy co liczyć na podwózkę – niemal wszystkie są załadowane albo ludźmi, albo bagażami. Czas umilamy sobie podjadając rosnące w pobliżu mirabelki. jeżyny i słoneczniki.
Stoimy w słońcu trzy godziny, aż wreszcie życie ratuje nam młoda Bułgarka. Wysadza nas kilkadzisiąt kilometrów dalej. Wydawać by się mogło, że w świetnym miejscu, ale przez kolejne trzy godziny nie zatrzyma się nic.
Ostatecznie wieczorem lądujemy piętnaście kilometrów od granicy. Uznajemy, że nie godzi się żeby w cztery dni nie dojechać do Turcji. Zarzucamy więc plecaki i ostatnie piętnaście kilometrów pokonujemy pieszo. Po drodze zagadujemy straż graniczną, ale nawet oni nie chcą nas podrzucić. Wreszcie przechodzimy przez granicę kilka minut przed północą czasu polskiego.
Dzień 5
W środku nocy budzi nas śpiew z pobliskiego meczetu. Musimy przywyknąć – czeka nas to przez kolejny miesiąc.
– Dziś pójdzie nam lepiej – powtarzamy sobie. Ale nic z tego. Łapanie stopa przy granicy okazuje się bardzo ciężkie. Nasza cierpliwość zostaje wystawiona na dużą próbę. Auta się nie zatrzymują i nawet pytanie kierowców na stacji, okazuje się bezskuteczne.
Po trzech godzinach stania w upalnym słońcu zatrzymuje się samochód. Podjeżdżamy do Edirne – pobliskiego miasta, w którym znajduje się potężny meczet. Odpoczywamy nieco na dywanach wewnątrz świątyni, ale nie mamy zbyt dużo czasu. Chcemy jeszcze dziś dojechać do Stambułu, bo na dziś mamy załatwionego hosta z Couchsurfingu.
Idziemy kilka kilometrów na wylot, machając po drodze tabliczką z napisem „Istanbul”. Wreszcie zatrzymuje się auto.
– Istanbul?
– Istanbul.
– Super!! – euforia jest wprost proporcjonalna do długości dzisiejszego łapania, a więc ogromna! Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się na stacji benzynowej.
– Chcesz prowadzić? – pyta mnie kierowca.
– Jasne że chcę! – Jadę więc po tureckiej autostradzie, a właściciel samochodu, na miejscu pasażera, cały czas pisze smsy na telefonie.
Po jakimś czasie zamieniam się z Piotrkiem i to on siada za kierownicą. Ja w tym czasie piszę zaległą relację, bo kierowca udostępnił nam swój internet. Wczoraj wchodziliśmy pieszo do Turcji, dziś wjeżdżamy do Istambułu siedząc za kierownicą. Życie autostopowicza potrafi zaskakiwać!
Wsiadamy w autobus, aby dotrzeć do mieszkania Mesuta – hosta z CSa. Jak się okazuje wybraliśmy zły numer. Autobus kończy kurs nie dojechawszy do naszego przystanku. Pokazujemy kierowcy gdzie chcemy dojechać, a ten zawozi nas tam… autobusem. Taki autostop! Wreszcie trafiamy do Turka, który zaoferował nam nocleg, ale jest tak późno, że od razu idziemy spać. Trudno, pogadamy jutro. Idziemy spać dumni, że dojechaliśmy autostopem do Stambułu!!
Będę wdzięczny jeśli w kolejnej relacji wspomnisz o sytuacji politycznej w Turcji i o bezpieczeństwie. W poniedziałek msz wydało ostrzeżenie odradzające podróż do całego kraju. Miejcie oczy szeroko otwarte.