Budzi nas mały chłopiec, który zagląda do namiotu. Jest bardzo zaciekawiony dwoma blondynami śpiącymi w centrum jego małego miasteczka. W pewnym momencie daje nam nawet jakąś monetę. Nie wiemy czy wyglądamy aż tak biednie, czy po prostu chłopiec chce nam coś dać na pamiątkę. W każdym razie, odwdzięczamy mu się tym samym, dając kilka polskich monet.
Wczoraj, policjant powiedział nam, że w dzień jest tu bezpiecznie. Mimo to, mamy oczy dookoła głowy i uważamy na kurdyjskich terrorystów. Od czasu do czasu mijamy wozy opancerzone, czy spalone auta, ale nie to nas najbardziej przeraziło tego dnia. Najbardziej przeraził nas jeden z kierowców…
Gdzieś w połowie drogi z Agri do Doğubeyazıt, zatrzymujemy na stopa taksówkę. Prowadzący ją Turek trzykrotnie powtarza, że nie chce pieniędzy za podwózkę, więc wsiadamy. Mimo wszystko kierowca nie wygląda na sympatycznego. Mało mówi i zachowuje się dziwie. Po jakimś czasie zdradza nam, że jest Kurdem, a teren przez który jedziemy to nie Turcja, ale Kurdystan – jego kraj, okupowany przez złą Turcję.
W pewnym momencie, kierowca pokazuje nam okoliczne góry i zabudowania gdzieś na zboczach. – Tam stacjonuje PKK! Grupa terrorystyczna dążąca do uwolnienia Kurdystanu. – mówi.
Po kilkunastu sekundach, taksówkarz pokazuje w to samo miejsce i ku naszemu przerażeniu, mówi – O! Tam jest mój dom! Na szczęście kierowca nas nie porywa i wypuszcza z auta bez żadnych problemów.
Łapiemy jeszcze dwa szybkie stopy, mijamy potężną górę Ararat, górującą nad tym terenem, i wreszcie dojeżdżamy do granicy irańskiej. Spodziewamy się zaostrzonych kontroli, ale okazuje się, że nawet nie sprawdzają nam plecaków. A gdyby sprawdzili, sporo by znaleźli – wwozimy bowiem do Iranu, wbrew tamtejszemu prawu, wódkę, oraz wieprzowinę.
Tego wieczora dojeżdżamy do miejscowości Tabriz. Wchodzimy do tamtejszego parku, w którym na trawnikach siedzą dziesiątki Irańczyków. Całe rodziny, odpoczywają na kocach i jedzą wspólne kolacje. Irańczycy są bardzo towarzyscy i lubią spędzać czas razem. Głośno rozmawiają i się śmieją. Kiedy jednak przechodzimy przez główną alejkę parku, wszystkie rozmowy milkną, a dookoła nas zapada cisza. Wszyscy patrzą z zaciekawieniem, na dziwnych blondynów z plecakami, aż wreszcie, jakiś odważniejszy Irańczyk woła nas do siebie.
Cała rodzina jest niezwykle podekscytowana naszą wizytą. Od razu robią nam miejsce i przygotowują posiłek. Wszystkie oczy wpatrzone są w nas, ale niestety tylko jeden (choć jak na Iran, to „aż jeden”) chłopak mówi tu po angielsku. Rozmawiamy więc z nim, a ten tłumaczy wszystko rodzinie. Mimo bariery językowej, czujemy się dobrze w ich towarzystwie. Irańczycy są bardzo otwarci. Od razu pytają czy mogą mi się podpisać na gipsie. Podpisuje się więc cała, bardzo liczna rodzina.
W końcu idziemy dalej, ale nie udaje nam się przejść nawet stu metrów, kiedy dostajemy zaproszenie na kolejną kolację. Siadamy więc z następną przesympatyczną rodziną i toczymy bardzo podobne rozmowy. Jak się okaże, takich sytuacji będziemy mieli setki w najbliższych dniach.
Idziemy spać w parku, co nikogo tutaj specjalnie nie dziwi. W Europie nie rozbiłbym się w takim miejscu namiotem. Po pierwsze bałbym się policji i mandatu, a po drugie, pijanych chuliganów. Tutaj nie ma się czego obawiać. Iran jest bardzo bezpieczny, a policja bardzo wyrozumiała. Szczególnie dla obcokrajowców.
Zasypiamy ze świadomością, że dojechaliśmy autostopem do Iranu!
W Tabrizie dominującą nacją są Azerowie, a nie Iranczycy
Słowa Irańczyk i Azer się nie wykluczają. To, że ktoś jest Azerem z pochodzenia, nie znaczy, że nie może być Irańczykiem, skoro jest obywatelem tego kraju. Podtrzymuję określenie „Irańczycy”, ale dziękuję za uwagę 😉