Pierwsza noc od dwóch tygodni na prawdziwym łóżku, a śpi mi się bardzo kiepsko – co chwilę się budzę. Chyba już się zdążyłem przyzwyczaić do namiotowych niewygód. Po leniwym poranku idę do centrum Ułan Ude. Nie ma tu właściwie nic interesującego, poza jednym pomnikiem – symbolem miasta. Pomnik ten, to największa na świecie głowa Lenina. Ale istotniejsze jest to, że dziś dojadę autostopem do Mongolii!
Busem jadę na wylot, ale zanim zacznę łapać stopa, zamierzam odwiedzić tybetański dacan – zespół buddyjskich świątyń niedaleko Ułan Ude. W latach dziewięćdziesiątych przyjechał tu sam Dalajlama. Znajduje się tu sporo ładnych, kolorowych budynków, z jeszcze bardziej kolorowymi wnętrzami. Pomiędzy świątyniami natomiast, chodzą mnisi ubrani… jak mnisi. Wygląda to bardzo egzotycznie.
Wracam na trasę – wsiadam do busa i płacę 20 rubli (~2zł). Po drodze rozmawiam z kierowcą i opowiadam mu, że przyjechałem z Polski autostopem. Ten najpierw robi oczy jak pięć złotych, a następnie oddaje mi zapłacone pieniądze. „Do widzenia!” – krzyczy na pożegnanie.
Jadąc w stronę Mongolii, pytam jednego z kierowców jakie jest narodowe danie Buriacji. „Buzy” – odpowiada. Po dziesięciu minutach zatrzymujemy się w zajeździe na ów przysmak. Buzy okazują się być czymś w rodzaju pierogów z baraniną – bardzo smaczne!
Wreszcie dojeżdżam do granicy. Nieco się stresuję, bo nie dopełniłem obowiązku meldunkowego. Rozmawiając ze znajomymi, którzy podróżowali po Rosji dowiedziałem się, że to martwy przepis. W trakcie podróży jednak, wszyscy spotkani Polacy meldunek mieli. Im bardziej zbliżam się do granicy, tym bardziej się denerwuję.
Przejścia granicznego nie można przejść na piechotę, ale pani celnik szybko znajduje mi miejsce w samochodzie. Kierowcą jest Mongoł, który zarabia na przewożeniu towarów z Rosji. Samochód jest więc po brzegi wypełniony produktami – od jedzenia, przez szampony i farby do włosów, po ubrania, buty i części do samochodu.
Przejazd przez granicę trwa prawie trzy godziny. Przy wyjeździe z Rosji na szczęście nie ma problemów i sympatyczna strażniczka wypuszcza mnie z kraju.
Po przekroczeniu mongolskiej granicy zajeżdżamy w zaułek, gdzie zaczyna się istny cyrk – przemytnicy, włącznie z moim kierowcą, przepakowują, przenoszą, sprzedają i wymieniają przywiezione produkty. Kiedy już wszystkie biznesy zostają zrobione, jedziemy do Suche Bator.
Miasto okazuje się być brudne i zaniedbane. Przed dworcem głównym natomiast, w niewielkim parku krowa wyjada kwiatki. Niestety jest ciemno i nie udaje mi się zrobić zdjęcia.
Wyciągam z bankomatu pieniądze – 1000 tugrików – nie mam pojęcia ile to. Idę do sklepu, proszę o wodę i małego loda, a na kalkulatorze wyskakuje kwota 2000. Chyba wyciągnąłem za mało gotówki. Jak się później okaże, wziąłem z bankomatu około 2 zł.
W międzyczasie przyczepia się do mnie miejscowy pijaczek i prosi o pieniądze na piwo. Początkowo, za bardzo mi nie przeszkadza, ale kiedy po raz kolejny odmawiam, ten zaczyna pchać mi łapy do kieszeni. Wreszcie się odczepia, ale ta sytuacja wpływa na negatywne pierwsze wrażenie z Mongolii.
Według mojego przewodmnika, autostop w Mongolii jest niemożliwy – wszyscy chcą pieniądze za przejazd. Póki co, informacja ta się sprawdza. Przekroczenie granicy w samochodzie przemytnika, jak się okazuje po fakcie, kosztuje mnie trzy dolary. Dojazd do Suche Bator – kolejne dwa. Póki co, Mongołowie nie są zbyt przyjaźni. Zobaczymy, co będzie dalej!