Będę z wami szczery – nie wierzyłem, że to się uda. Niby był plan, żeby przepłynąć statkostopem przez Zatokę Perską, ale byłem niemal pewien, że ostatecznie zrealizujemy plan B – popłyniemy do Emiratów płatnym, pasażerskim promem. Kupno biletu zwiększyłoby koszty podróży niemal dwukrotnie, ale liczyliśmy się z tym planując budżet. Mimo wszystko spróbowaliśmy złapać statek na stopa. I co? Udało się! Przepłynęliśmy statkostopem przez Zatokę Perską!
– Co dziś chcecie robić? – zapytali nasi couchsurfingowi gospodarze?
– Chcemy jechać do portu i pytać kapitanów tamtejszych statków, czy nie płyną do Emiratów i czy nie zabraliby nas w zamian za ewentualną pracę. – odpowiadamy, pokazując nawet kartkę, na której ten sam tekst mamy zapisany w języku farsi.
– Mhmm – po chwili namysłu – Okej! Pomożemy wam!
Poolia i Sahran od razu biorą wolne w pracy i postanawiają jechać z nami. Pierwszym punktem jest biuro podróży, które podobno organizuje promy do Dubaju. Brzmi to dla nas dość absurdalnie, bo jak to tak, w biurze podróży pytać o darmową wycieczkę? Ale nasi irańscy przyjaciele nie widzą w tym nic dziwnego. Mało tego, pracownice biura również uznały to za rzecz najnormalniejszą na świecie. Podzwoniły, popytały i ostatecznie odesłały nas do portu, do kierownika statku. Ale nie wyśmiały!
W porcie krążymy od jednego biura do drugiego, poznając kapitanów z coraz większą ilością gwiazdek na pagonach. I choć my czujemy się jak idioci prosząc o darmowy transport, to każdy z nich zdaje się uznawać problem dwóch Europejczyków za zupełnie normalny. Całą sytuację można by porównać do pójścia na lotnisko i pytania w kolejnych okienkach i biurach o możliwość darmowego przelotu. Absurd! Ale Irańczycy wydają się brać to na poważnie. Mało tego – starają się nam za wszelką cenę pomóc. I żaden z nich nie mówi, że przecież to nierealne!
Po godzinie biegania po portowych budynkach, jedziemy do centrum Bandar Abbas. Wchodzimy do siedziby firmy, będącej właścicielem promu pływającego do Szardży – miejscowości oddalonej o czterdzieści kilometrów od Dubaju. Znów odwiedzamy kolejne biura, aż wreszcie lądujemy w dużym gabinecie.
Pokój jest znacznie większy od wszystkich, które dziś odwiedziliśmy. Chyba trafiliśmy do jakiegoś szefa – mówimy między sobą. To prawda. Gabinet należy do Tofigha – szefa firmy. Mówi on bardzo dobrze po angielsku, więc teraz nasi irańscy przyjaciele milczą, a my wyjaśniamy powód naszego przybycia. Opowiadamy, że jedziemy stopem; że niskobudżetowo; że mamy lot z Dubaju; że chcemy za darmo i że chętnie podejmiemy się każdej pracy.
– Pracować nie możecie, bo nie macie odpowiednich dokumentów – odpowiada Tofigh – Ale zobaczę co da się zrobić.
Szef siada przy biurku, dzwoni w kilka miejsc, sprawdza coś w komputerze, znowu dzwoni. Wreszcie wstaje i mówi – chodźcie na lunch!
Cała nasza wesoła czwórka idzie do jadalni na pyszny obiad. Podczas posiłku rozmawiamy z szefem nieco luźniej. Okazuje się, że jest to emerytowany kapitan. Całe życie pływał po oceanach wielkimi tankowcami. Opowiada nam przygody, jakie przeżył na wodzie. Jako ekspert od spraw statków, komentuje też błędy w filmach takich jak Życie Pi, czy Kapitan Philips. Po obiedzie wracamy do biura, gdzie kontynuujemy fascynujące rozmowy przy kawie i ciastku.
Po godzinie, do pokoju kapitana wchodzi jego sekretarka i wręcza mu tajemniczą kopertę. Tofigh wyciąga z niej dwie kartki formatu A4, czyta chwilę, po czym podnosi głowę i mówi:
– Oto wasze bilety. Płyniecie dziś wieczorem.
Euforii, jaka nas ogarnęła, nie sposób jest opisać. Ta euforia towarzyszyć nam będzie do czasu wjazdu do Dubaju. A nastąpi to już za kilkanaście godzin!
– Udało się! Dojedziemy autostopem do Dubaju! – Sami nie możemy w to uwierzyć! Jedziemy jeszcze na chwilę do domu Poolia, żeby wziąć bagaże i pożegnać się z jego matką. Ta, przy rozstaniu płacze niemal tak, jakby była naszą własną matką. Niezwykli są ci Irańczycy!
Chłopaki odwożą nas do portu. Tam spędzamy kilka godzin w oczekiwaniu na wejście na statek. Wreszcie wołają nas na pokład… jako pierwszych. Przed wszystkimi innymi pasażerami. Jak się dowiedzieliśmy, Tofigh zadzwonił do kapitana statku i powiedział, żeby gości z Europy traktowano wyjątkowo.
Wchodzimy na statek. Pokład wygląda nieco jak wnętrze samolotu. Rzędy wygodnych foteli, mały barek po środku. Serwowane jedzenie też do złudzenia przypomina to z linii lotniczych.
Przed nami długa noc. Do Emiratów dopłyniemy dopiero rano. Kładziemy się więc w fotelach i próbujemy zasnąć, choć nie jest to łatwe. W głowach ciągle krąży myśl, że udało się przepłynąć statkostopem przez Zatokę Perską!
Podsumowując… Tego się nie dało zrobić. Ale my o tym nie wiedzieliśmy. Więc spróbowaliśmy. I się udało.
EDIT z 26 sierpnia 2015.
Dziś dowiedzieliśmy się o innym sposobie na statkostopa z Iranu do Emiratów. I to jeszcze lepszego! W starej dzielnicy Dubaju odwiedziliśmy bowiem port, w którym zacumowane były bardzo klimatyczne, drewniane barki transportowe. Chcieliśmy zobaczyć je jak najlepiej, więc weszliśmy na pokład. Załoga od razu zaprosiła nas na obiad, który własnie jedli w sterowni. Jak się okazało, panowie byli z Iranu! Powiedzieli nam, że pływają do Dubaju z miejscowości Bandar Lengeh. Gdybym miał jeszcze raz próbować swoich sił ze statkostopem przez Zatokę Perską, pojechałbym właśnie tam. Myślę, że załogi drewnianych barek, chętnie przyjęliby dodatkowego pasażera.
Genialnie napisane też bym tak chciał!
Nam ostatecznie nie udało się załatwić irańskiego statkostopu. Było mało czasu, kończąca się irańska wiza. Też trafiliśmy do pokoju z gośćmi widocznymi na Waszych zdjęciach. Może źle podjęliśmy temat, ale chyba byliście pierwszym wyłomem jakiego dokonali i kolejnego już nie mieli zamiaru:) A byliśmy kilka tygodni po Was w Bandar Abbas. Nie mogli/nie chcieli przypomnieć sobie o Was:) Ostatecznie kupiliśmy normalne bilety.