Wstajemy, kiedy za oknami zaczyna się nieco rozjaśniać. Chcemy zobaczyć wschód słońca. Wychodzimy więc na zewnątrz, gdzie mimo wczesnej pory, upał jest ogromny. Niebo rozjaśnia się coraz bardziej, aż wreszcie, nad wodami Zatoki Perskiej pojawia się pomarańczowa kula. Rozpoczyna się niezwykły dzień. Dzień, w którym dojedziemy na stopa do Dubaju.
Trzy godziny później, na horyzoncie zaczynają się pojawiać wysokie budynki. – Emiraty! Jesteśmy! Udało się! Dotarliśmy tu autostopem! – nasza euforia sięga zenitu!
Wreszcie cumujemy i stawiamy stopę na Półwyspie Arabskim. Kontrola paszportów przebiega bez problemów. Jako Europejczycy jesteśmy obsługiwani jako jedni z pierwszych. Przechodzimy przez kontrolę bagażu i tu pojawiają się kłopoty. Skaner wykrył zwitek gotówki w moim plecaku.
– Ile gotówki pan ze sobą wwozi? – pyta strażnik.
– Mało. Kilkadziesiąt dolarów. – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Proszę otworzyć plecak. – strażnik wyraźnie mi nie wierzy, bo na skanerze widzi potężny zwitek banknotów. Wreszcie, w moim bagażu znajduje gruby plik… jednodolarówek. Strażnik roześmiany, pokazuje go swoim kolegom, po czym oddaje, życząc nam miłego dnia.
Wychodzimy na ulicę miasta Szardża. Stąd do Dubaju jest około czterdziestu kilometrów. Rozglądamy się za drogowskazami. Bezskutecznie. Na podstawie słońca i zegarka, wyznaczamy azymut na Dubaj, po czym zaczynamy łapać stopa na drodze prowadzącej w tym kierunku.
Po dziesięciu minutach zatrzymuje się gruba Egipcjanka. – Co wy robicie?! Tu się nie da łapać stopa! Tu nikt tego nie robi! Tu nikt nie zabiera podróżników na gapę! – krzyczy kobieta i zaprasza nas do auta – macie sporo szczęścia, że tędy przejeżdżałam! – dodaje.
W Dubaju na nocleg zaprosił nas Paweł – czytelnik mojego bloga, który pracuje w Emiratach. Przez telefon Egipcjanki, umawiamy się z nim w Emirates Mall – centrum handlowym.
– Tu jest pierwsza stacja metra – mówi kobieta zatrzymując się na przedmieściach Dubaju – stąd dojedziecie do centrum.
My jednak nie chcemy jechać metrem. Stajemy przy drodze i po raz kolejny wyciągamy kciuk. Niecałe pięć minut później zatrzymuje się luksusowy mercedes. W środku siedzi Steve – Anglik.
– Co wy robicie!? Tu się nie da jeździć stopem! Nikt by was nie zabrał! Macie szczęście, że tędy jechałem! – mówi kierowca zapraszając nas do środka.
Steve jest naszym ostatnim kierowcą w podróży do Dubaju. Kiedy opowiadamy mu, że dojechaliśmy tu stopem, jest pod ogromnym wrażeniem. Odwołuje nawet służbowe spotkanie, żeby zawieźć nas do samego Emirates Mall, oraz pokazać nieco miasto.
Przejeżdżamy główną ulicą miasta, wzdłuż której piętrzą się drapacze chmur. Nosy mamy przyklejone do szyb podziwiając ten niezwykły świat. Nie dość, że jesteśmy zachwyceni samym miastem, to jeszcze w głowie krąży myśl, że udało nam się zrealizować ten absurdalny plan – dojechać stopem do Dubaju!
Steve zawozi nas też pod słynny hotel Burj al Arab, po czym jedziemy do centrum handlowego. Żegnamy się z sympatycznym Anglikiem i wchodzimy do budynku, a tam… stok narciarski.
Nie dość, że bogaci Arabowie wybudowali ogromne miasto na środku pustyni; nie dość, że w mieście otworzyli jedno z największych centrów handlowych świata, to jeszcze w środku, wybudowali potężny stok narciarski. Na pustyni! Na zewnątrz pięćdziesiąt stopni, a wewnątrz minus dziesięć.
Z Pawłem, u którego zatrzymamy się na ten czas, jesteśmy umówieni późnym popołudniem. Mamy sporo wolnego czasu. Spotykamy się więc z Tomkiem – kolejnym Polakiem mieszkającym w Emiratach, który znalazł nas przez bloga. Tomek zabiera nas na obiad i opowiada o życiu w tym niezywkłym kraju.
Wreszcie spotykamy się z Pawłem, który w Dubaju zajmuje się wyceną nieruchomości.
– Jesteście zmęczeni? – pyta.
– Absolutnie nie!
– To jedziemy na mecz siatkówki.
Okazuje się, że właśnie trwają mistrzostwa świata mężczyzn do lat dwudziestu trzech. Niestety, Polska nie bierze w nich udziału.
Na trybunach poznajemy Asię i Mateusza – stuartów z linii Emirates. Wspólnie jedziemy do ich znajomego – trenera jednej z reprezentacji grającej w mistrzostwach. W jego pokoju, w hotelu Mariott, wypijamy nieco alkoholu, a że dawno nie piliśmy, to dość szybko czujemy się wstawieni.
Dziwny to jest wieczór! Jeszcze wczoraj nie wiedzieliśmy czy w ogóle uda nam się wydostać z Iranu, a dziś siedzimy w Dubaju, w hotelu Mariott, z niezwykłymi ludźmi, pijąc whisky i opowiadając naszą historię. Niezwykłą historię o dojechaniu stopem do Dubaju, która dziś, stała się faktem.