Siódma rano. Jestem już wyspany, bo poszedłem spać zaraz po zachodzie słońca. Ale za nic w świecie nie wyjdę teraz ze śpiwora. Zapewnia mi on resztki komfortu po baardzo zimnej nocy. Dosypiam tak do dziewiątej, kiedy temperatura na zewnątrz śpiwora staje się znośna.
Kliknij, aby dowiedzieć się więcej
Idę do pobliskich jurt, które nad wejściem mają jakieś szyldy – nie wiem co znaczą, ale mam nadzieję, że coś w rodzaju baru. Nie mylę się – wchodzę do środka i proszę o tę ich mleczną herbatę. Wypijam dwa rozgrzewające kubki, a przy okazji sympatyczna właścicielka częstuje mnie aaruulem – mlecznymi „ciasteczkami” oraz kanapkami z czymś z czymś pomiędzy masłem, a śmietaną.
Wracam do swojego obozu i zaczynam gotować kaszę, kiedy odwiedza mnie właścicielka baru. Pyta jak tu dotarłem, ale nie rozumie mojej odpowiedzi. Mongołowie nie są w stanie pojąć idei autostopu. Kiedy już wydaje mi się, że zaczyna rozumieć, pyta: „na piechotę?”. „Ta, na piechotę” – odpowiadam zrezygnowany.
Podczas zbierania obozu podjeżdża do mnie trzech małych Mongołków na rowerach. Są bardzo zainteresowani mną, moją brodą i całym moim ekwipunkiem. Próbujemy nieco porozmawiać – oni do mnie po mongolsku, ja do nich po polsku. Kiepsko nam idzie. Na pożegnanie daję im czekoladę i idę łapać stopa.
Dziś jadę tylko jednym samochodem, ale za to długo. Mały Nissan Micra, nie jest zbyt wygodny, szczególnie gdy podróżuje nim pięć osób, a ta piąta ma wielki plecak na kolanach. Wygoda to jednak ostatnie na co narzeka aautostopowicz- jedzie się całkiem przyjemnie, bo podwożąca mnie rodzina jest bardzo miła, a przy tym mówi po rosyjsku, więc możemy porozmawiać.
Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia (a będzie ich wiele) to dom przyjaciół rodziny, z którą jadę. Zostajemy zaproszeni do środka na czaj i słodki jogurt, którym brudzę moje coraz dłuższe wąsy. Jogurt ten pije się bowiem bezpośrednio z miski. Niestety nowi znajomi nie pozwalają mi zrobić z nimi zdjęcia. Właściwie im się nie dziwię – w domu mają straszny bałagan, a gospodarz wygląda, jakby dopiero co wyszedł z warsztatu samochodowego.
Rodzina, z którą jadę to turyści – bardzo mi to odpowiada, bo zatrzymują się przy każdej atrakcji – to jakaś buddyjska świątynia, to ogromny kanion, to tajemnicza dziura w ziemi, to wulkan z olbrzymim kraterem. Na każdym postoju zaś, wyciągają kolejne przysmaki.
Ostatecznie, podwożą mnie na sam brzeg jeziora Caagam Nuur, które było moim dzisiejszym (a właściwie wczorajszym) celem. Relaksuję się więc wcinając draże kokosowe, od których już się uzależniłem. Od czasu do czasu podchodzą do mnie jacyś ludzie – a to Mongoły, a to francuscy backpackerzy. Okazuje się, że nie jestem jedynym, który próbuje autostopu w Mongolii!
Dziś, kilkanaście kilometrów przed jeziorem skończyła się asfaltowa droga. To oznacza, że czas zawracać. Autostop jest tu bowiem niemożliwy, gdy nie ma asfaltu. Kierowcy jeżdżą wówczas przez step, wytyczając kilkanaście równoległych dróg, w sporych odstępach. To w połączeniu ze znikomym ruchem sprawia, że przez cały dzień może nie minąć mnie żadne auto.
Jestem ponad dwa tysiące metrów nad poziomem morza, więc zapowiada się zimna noc. Po krótkim ognisku zakładam na siebie wszystko co mam i idę spać.
O pierwszej w nocy budzi mnie budzik. Wychylam głowę z namiotu i moim oczom ukazuje się niesamowity widok – nocne niebo! W Mongolii zanieczyszczenie światłem jest zerowe, co oznacza, że w bezksiężycową noc widać nieprawdopodobnie dużo gwiazd, a Droga Mleczna jest widoczna, jak nigdzie indziej. Podziwiam przez chwilę ten nocny spektakl, ale zbliżająca się do zera temperatura, szybko wygania mnie z powrotem do mojego ciepłego śpiwora.
Piękne szczególnie te zdjęcia w zachodzącym słońcu!
Kartka z Ułan Bator doszła do Karola. Jest teraz w Pamirze nie mam z nim kontaktu.Dziękuję w jego imieniu. Wiadomość mu przekazałam na faceeboku. Pozdrawiam . Mama mojego Rowerzysty.
Chciałabym zobaczyć to gwieździste niebo. Musiało być niesamowite.