Dwa lata temu zaczynałem przygodę z tanim lataniem. Londyn był moim pierwszym celem. To tutaj odbyłem swoją pierwszą podniebną podróż (relacja). Właśnie tutaj, lądował mój pierwszy w życiu samolot. Wtedy spędziłem w stolicy Wielkiej Brytanii nieco ponad dobę. Teraz mam do dyspozycji aż trzy dni. I zamierzam je jak najlepiej wykorzystać!
Pojutrze do Londynu przyjeżdżają moi znajomi, z którymi polecę na Islandię. Wtedy zwiedzimy najciekawsze atrakcje, takie jak Big Ben czy Tower Bridge. Póki jestem sam, wybieram mniej znane miejsca. Jadę do parku Greenwich, gdzie przebiega słynny południk zero. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj byłem za sto piętnastym południkiem. Niesamowite!
Spaceruję sobie wzdłuż Tamizy i w pewnym momencie moją uwagę przykuwają rowery miejskie. W większości miast wypożyczenie pojazdu jest możliwe dopiero po skomplikowanej rejestracji. Ale nie tym razem! Wystarczy karta bankomatowa, z której system sam pobiera dane, na wypadek kradzieży.
Biorę więc rower, bo jest naprawdę tanio i ruszam trasą wzdłuż rzeki. Słońce chyli się ku zachodowi, ale wciąż jest bardzo ciepło. Wiatr rozwiewa mi włosy. Jest pięknie! Ale nagle… wyjeżdżam na drogę i przypominam sobie o ruchu lewostronnym. Niedobrze. Z trudem radzę sobie na rondach i skrzyżowaniach, ale ostatecznie udaje mi się przejechać bez żadnej kolizji.
Wreszcie moim oczom ukazuje się Tower Bridge. Wjeżdżam na most i śmieję się sam do siebie. Przedwczoraj byłem w Pekinie. Wczoraj w Azerbejdżanie. A teraz jadę rowerem po Tower Bridge w Londynie. Piękne są te wakacje!
Dzień 54.
Dzisiejszy dzień znów poświęcam na zwiedzanie mniej znanych atrakcji Londynu. Ale wcześniej spotykam się jeszcze z jednym z czytelników bloga – Piotrkiem – podróżnikiem, który podróżował w życiu jeszcze więcej i jeszcze dalej niż ja.
Reszta dnia mija na spacerowaniu po Londynie w towarzystwie Asi i jej brata, którzy użyczyli mi mieszkania na mój pobyt w stolicy Anglii.
Dzień 55.
Dziś dołączam do grupy znajomych, z którymi polecę na Islandię – Iwony, Marcina i Michała. Idę więc na stację metra, aby dostać się do centrum, ale okazuje się, że… dziś linia jest zamknięta. Kombinuję jeżdżąc autobusami, aż wreszcie docieram pod pałac Buckingham, gdzie spotykam ekipę.
Już w czteroosobowej grupie robimy długi spacer po najważniejszych atrakcjach Londynu. Tower Bridge, London Eye, Big Ben i Trafalgar Square – wszystko to z ciężkimi plecakami. Wieczorem, zmęczeni udajemy się do znajomego Iwony – Waldka, który użyczy nam dachu na tę noc. Po kilku piwach, kładziemy się spać na podłodze jego domu.
Dzień 56.
Lot na Islandię mamy dopiero jutro, ale już dziś musimy udać się do oddalonego o dwieście kilometrów Bristolu. Jak? Oczywiście autostopem! Dzielimy się na dwuosobowe zespoły i jedziemy na drogę wylotową. Ja z Iwoną łapiemy stopa po prawie półtorej godziny stania na poboczu. Za to prosto do Bristolu!
Bristol jest ładnym, ale raczej mało interesującym miastem. Spacerujemy chwilę po centrum, lecz chylące się ku zachodowi słońce każe nam jechać na oddalone o kilkanaście kilometrów lotnisko. Już po ciemku łapiemy stopa z tabliczką „AIRPORT”. Całkiem szybko zatrzymuje się auto. W głośnikach leci „My Słowianie” Donatana. „Polak?” – pytam. „Polak” – odpowiada z uśmiechem kierowca.
Na lotnisku spotykamy Marcina i Michała. Tutaj zamierzamy spędzić noc. Kładziemy się w zacisznym kącie, ale w środku nocy, na polecenie strażnika, musimy się przenieść. Ostatecznie przenosimy się jeszcze dwa razy, więc noc nie należy do najlepszych. Ale co tam! Przecież jutro lecimy na Islandię!
oj Bristol jest i ładny i interesujący 🙂
Mnie nie zachwycił 😉 Ale ja nigdy nie potrafiłem dostrzec piękna w miastach, więc nie jestem obiektywny 😉