Pekin – połączenie tradycji i nowoczesności. Jedna z największych metropolii świata i obowiązkowy punkt turysty podróżującego po Chinach. Nie jest tajemnicą, że nie przepadam za miastami. Pekin nie jest wyjątkiem – Pekin mnie zawiódł! Spodziewałem się wąskich uliczek, w których można by się zgubić, pełnych rowerów i riksz. Zastałem natomiast nowoczesne, głośne i brudne ulice, przepełnione chińskimi turystami.
Kliknij, aby dowiedzieć się więcej
Dzień 48.
Wstaję z samego rana i jadę do jednego z nielicznych kościołów katolickich w mieście. Zabawnie jest uczestniczyć we mszy po chińsku. Mimo, że katolicy stanowią mały promil chińskiej ludności, to i tak świątynia jest pełna ludzi.
Przed kościołem rozkładam mapę i opracowuję plan na najbliższy czas. Nagle podjeżdża Chinka na skuterze i oferuje pomoc. „Szukam miejsca, gdzie mogę kupić pocztówki” – mówię. Zaprasza mnie więc na swój pojazd i zawozi do sklepu. Niestety – kartki właśnie się skończyły. Nowa znajoma zabiera mnie jeszcze do swojej pracowni artystycznej, gdzie maluje obrazy. Początkowo myślę, że to po prostu wyraz sympatii, ale ta wyraźnie chce mi sprzedać swoje dzieła. Wielokrotnie odmawiam i Chinka już nie jest tak miła. Wychodzę, nie słysząc z jej ust nawet „bye”. Cóż, z moich obserwacji wynika, że tacy są Chińczycy – bezinteresownie nie pomagają.
Chodzę po turystycznych dzielnicach w poszukiwaniu pocztówek, ale mam problem – nigdzie nie mogę ich znaleźć! Mnóstwo chińskiej tandety, a kartek nie ma! Na szczęście, po kilku godzinach udaje mi się znaleźć całkiem ładne i tanie, w ogromnej księgarni. Biorę dwieście kartek, na widok czego kasjerka robi wielkie oczy. „Duża rodzina” – mówię.
Dziś jest niedziela, więc turystyczne atrakcje są szczelnie wypełnione turystami. W dodatku gęsty smog utrudnia robienie ładnych zdjęć, bo widoczność jest bardzo kiepska. Rezygnuję więc ze zwiedzania na rzecz atrakcji alternatywnych – nowoczesnej architektury. Stadion narodowy – tzw. „ptasie gniazdo” oraz budynek telewizji chińskiej naprawdę robią wrażenie na przyszłym budowlańcu!
Wieczór spędzam na rozmowach z Josephem i Adą – moimi couchsurfingowymi hostami. Bardzo sympatyczne małżeństwo odpowiada mi na mnóstwo pytań, na temat ich kraju, które nasuwały mi się podczas podróży. Cały wieczór popijamy herbatę zaparzaną w tradycyjny sposób.
Ada jest architektem. W Polsce architekci i budowlańcy nie przepadają ze sobą. Jak się okazuje, konflikt ten jest ogólnoświatowy – w Chinach jest tak samo! Lecz oczywiście nie wpływa to na nasze relacje.
Dzień 49.
Dziś wybieram się do Zakazanego Miasta – jadnego z największych systemów pałacowych świata. Tłum jest jednak tak ogromny, że będąc na dziedzińcu, rezygnuję ze zwiedzania. Ponoć, dziś jest święto – Chińczycy świętują połowę jesieni. Turystów jest więc jak w weekend. Odkładam tę atrakcję na jutro.
Pekin jest miastem niezwykle gorącym. Wilgotne powietrze sprawia, że odczuwalna temperatura jest znacznie wyższa niż faktyczna. To sprawia, że cały czas jestem zmęczony i sporo przesiaduję w pekińskich parkach. Podczas jednego z takich postojów, przysiada się do mnie młoda Chinka.
Bardzo mnie interesowało, czy mój niegolony od dwóch miesięcy zarost, który dla tubylców jest widokiem bardzo egzotycznym, podoba się chińskim dziewczynom, czy raczej je obrzydza. Wyglądam przecież jak ostatni dziad. „It is sexy” – twierdzi nowa znajoma. Po powrocie miałem się ogolić, ale teraz to już nie wiem.
Takich przysiadających się Chinek, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, spotykam w Pekinie naprawdę sporo.
Jednym z najważniejszych zabytków miasta jest Świątynia Nieba. Idę więc porobić nieco zdjęć, tym bardziej, że silny wiatr wywiał smog, odsłaniając czyste niebo. Świątynia jest naprawdę ładna, ale tłumy turystów obrzydzają zwiedzanie. Wszędzie kolejki, wszędzie ścisk, wszędzie Chińczycy.
Przyzwyczajony jestem, że w miejscach turystycznych jest mnóstwo gości zagranicznych. Do tej pory podróżowałem bowiem jedynie po Europie. Tu jednak, dziewięćdziesiąt pięć procent zwiedzających, jest z Chin. To sprawia, że w Pekinie niewiele jest ułatwień dla obcokrajowców. Nawet w informacji turystycznej ciężko znaleźć kogoś mówiącego po angielsku.
Muszę również zdementować plotki, które rozsiewa niejaka Katie Melua. „There are nine million bicycles in Beijing” – nieprawda! Rowerów zdaje się być mniej niż w Krakowie! Mało kto jest na tyle odważny, żeby wyjechać nim na ulicę. Sporo jest natomiast elektrycznych motocykli. Katie, powinna więc nieco uaktualnić tekst piosenki.
Popołudnie spędzam na wypisywaniu pocztówek w ramach akcji „Pocztówka z podróży”. Jako, że jest ich prawie dwieście, popołudnie przedłuża się do późnej nocy. Dopiero o 3:30 kładę się spać. Sprawdziłem jednak wszystko po dwa razy i jestem pewien, że wszystkie pocztówki zostały wypisane. Oby teraz wszystkie doszły!
Dzień 50.
Zarwaną noc odsypiam rano, więc dzień rozpoczynam późno. Potem wybieram się na pocztę. „English spoken cashier” – informuje tabliczka wisząca nad jedną z kas. Bardzo mnie to cieszy, ale mój entuzjazm jest zbyt wczesny, bo tabliczka nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Zaczynam mówić po angielsku, jednak zakłopotana kasjerka daje do zrozumienia, że nie rozumie absolutnie nic.
Sprawa jest o tyle skomplikowana, że po naklejeniu znaczków, potrzebuję zrobić zdjęcia kartek. Chcę mieć bowiem dowód, że te zostały wysłane, na wypadek, gdyby któreś pocztówki nie doszły. Kasjerki natomiast kartki chcą zabrać gdzieś na zaplecze i tam przyklejać znaczki.
Interweniować musi nawet Joseph – mój couchsurfingowy host. Po długich rozmowach i tłumaczeniach udaje się załatwić wszystko po mojej myśli. Nawet jedna z pań pomaga mi naklejać znaczki. Bez wątpienia, moje wysyłanie pocztówek, jest jednym z największych wydarzeń tego urzędu pocztowego w ostatnim czasie. W nadawanie moich przesyłek zaangażowali się niemal wszyscy pracownicy poczty.
Zakazane Miasto – podejście drugie. Dziś tłumy są znacznie mniejsze, no ale to są Chiny – tu tłumy są zawsze i wszędzie. „Jeden z największych systemów pałacowych świata” – tak, z dumą, reklamowany jest obiekt. Dla mnie jednak jest to jego minus. Między budynkami można się zgubić, nie tylko dlatego, że są ich setki, ale także dlatego, że wszystkie one są absolutnie identyczne! W dodatku brak zieleni i ławek, czyni to miejsce niespecjalnie przyjaznym do całodziennego spaceru.
Największą atrakcją Zakazanego Miasta okazuje się być dla mnie para Polaków, z którymi wreszcie mogę porozmawiać w ojczystym języku. Spędzamy razem prawie dwie godziny, wymieniając wrażenia z odwiedzanych krajów. A sam zabytek – z pewnością absolutnie fantastyczny i unikatowy, ale ja po prostu nie potrafię docenić takich atrakcji.
Wieczorem udaję się na ulicę Donganmen, słynącą ze sprzedawanych tu wymyślnych potraw – od tradycyjnych chińskich przysmaków, po bardzo egzotyczne przekąski. Kupuję więc prażone skorpiony i koniki polne. Nieco mnie obrzydzają, a kolec skorpiona wygląda dość groźnie, ale wreszcie lądują w moim żołądku. Smakują jak… czipsy.
Wieczorem pomagam Josephowi ułożyć ankietę dla zagranicznych turystów. Pracuje on bowiem w firmie organizującej czas obcokrajowcom, a owa ankieta ma dostarczyć informacji, jakie nowe usługi byłyby opłacalne. Bardzo mnie cieszy, że mogę pomóc mojemu gospodarzowi, tym samym nieco odwdzięczając się za okazaną pomoc.
Już się strasznie nie mogę doczekać oglądania zdjęć 🙂
Co to za koleżanki na 14 zdjeciu??
Niezły jesteś, ze przełamałes się i zjadłes konika i skorpiona 😉 A te kurze łapki próbowałeś?
O Zakazanym Mieście wiele czytałam, fajnie będzie pooglądać Twoje zdjęcia i zobaczyć, jak ono wygląda 🙂
To są tytułowe „młode Chinki” 😉
Kurzą łapkę jadłem, ale tylko trochę. Potem wylądowała w koszu. Zamieszczałem nawet film z tego wyzwania, ale sie nie udało załadować. Zobaczysz po powrocie 😉
Wygląda na to, że jedliśmy skorpiony w tym samym miejscu. Mam prawie identyczne zdjęcie 🙂
Gratuluję super-wyprawy! Właśnie odkryłam Twojego bloga, gdy szukałam info o tanich biletach lotniczych 😉 Podziwiam za odwagę i zazdroszczę. ja się nigdy nie porwę na tak szalone wakacje. mam nadzieję, że niedługo znowu gdzies pojedziesz w ciekawe strony.
Gratuluje pomysłu i mega udanej wyprawy !
Dlaczego wszyscy tak narzekają na te Chiny? Ciągle słyszę, że to niezbyt przyjazny kraj do podróżowania i Ty też potwierdzasz tę opinię. A prawdziwe Chiny? Ponoć można je jeszcze zobaczyć na prowincji, choć i tam powoli giną pod wszechobecnym betonem.
A tak w ogóle – gratuluję dotarcia do celu i realizacji kolejnego marzenia! 🙂
No może wyszło, ze narzekam, ale nie jest tak zel. Generalnie podrozowalo mi sie dobrze 😉 problem w tym, ze Chinczycy sa bardzo zamknieci. Nie lubia kontaktu z obcymi, nie sa dla nich uprzejmi. Sa bardzo rodzinni, ale przez to zupelnie nie goscinni. I mysle ze to dotyczy szczegolnie prowincji. Kiedy sie podrozuje dobrze jest zeby tubylcy byli otwarci. Stad moze takie opinie o podrowaniu po chinach. Ale zeby nie bylo ze narzekam, to musisz wiedziedc, ze postanowilem do chin wrocic 😉 jeszcze na pewno tam pojade, zwiedzic reszte kraju, bo jest naprawde niezwykly 😉
Niestety nie miałem możliwości zwiedzenia Pekinu, ale zaczynam się zastanawiać nad tym, czy warto. Twoja relacja jest jedną z tych liczniejszych, jakie ostatnio miałem okazję czytać, że trzeba mieć mnóstwo cierpliwości i zacięcia, żeby zwiedzać to miasto i próbować czerpać z tego radość.
Byłem tam! świetna relacja wycieczki, Ci co nie byli po waszym wpisie z pewnością pomyślą nad podróżą 🙂