Naszym głównym celem w miejscowości Esfahan (albo Isfahan – nie jesteśmy pewni) jest kupić, wypisać i wysłać pocztówki, zamówione przez uczestników akcji Pocztówka z Podróży. Potrzebujemy ich prawie dwieście pięćdziesiąt sztuk! Aż tyle zostało zamówionych! Problem w tym, że w Iranie niezwykle trudno kupić kartki. Na sprawy „pocztówkowe” będziemy potrzebowali aż trzech dni.
Dzień 27.
Na przedmieściach miasta, gdzie rozbiliśmy namiot, budzi nas wąsaty ogrodnik. Oczywiście nie ma mowy o pretensjach, że rozbiliśmy się na jego terenie. Przecież to Iran! Miejscowy prędzej bym nam podziękował, że wybraliśmy jego ogródek, niż nas z niego wygonił. Sympatyczny dziadek wita się z nami z uśmiechem, a chwilę potem przynosi termos z herbatą, którą wypijamy do śniadania.
Po godzinie jesteśmy już w centrum Esfahan (albo Isfahan). Tam, odwiedzamy niezwykły Most Trzydziestu Trzech Łuków z 1602 roku. Robi wrażenie nie tylko ze względu na architekturę, ale też dlatego, że wcale nie góruje nad rzeką. Ta bowiem wyschła jakiś czas temu, pozostawiając jedynie wyschnięte koryto. Szczególnie zabawnie wygląda w tej scenerii wypożyczalnia sprzętu wodnego.
Rozdzielamy się. Piotrek zostaje z plecakami, ja zaś idę wzdłuż długiej ulicy, szukając pocztówek. Pokonuję jakieś trzy kilometry, zaglądając do każdego niemal sklepu. Bezskutecznie – nigdzie nie ma kartek.
Wracam do Piotrka i robimy zmianę. Ja zostaję z plecakami, a on idzie w drugą stronę. Ale jego poszukiwania dają taki sam rezultat jak moje. Pocztówek jak nie było, tak nie ma.
Idziemy więc zobaczyć turystyczne centrum Esfahan (wciąż nie wiemy, czy to aby nie Isfahan) – wielki skwer, przy którym położone są piękne, perskie meczety. Zwiedzamy imponujące budowle, zdobione tak misternie, że ciężko oderwać od nich wzrok. Tutaj też staje się cud – znajdujemy pocztówki! I to nawet całkiem ładne!
Zanim podejdziemy do sprzedawcy ustalamy strategię targowania. Określamy najwyższą kwotę jaką możemy dać oraz cenę wyjściową. Sprawdzamy też kurs dolara. Kupując ćwierć tysiąca pocztówek mamy prawo żądać rabatu! Im więcej wytargujemy tym więcej pieniędzy dostanie fundacja, której pomagamy! Gra jest więc warta świeczki.
Sprzedawca okazuje się być bardzo ugodowy i sprzedaje nam kartki taniej niż sądziliśmy. Zachwyceni takim obrotem spraw, relaksujemy się na skwerze. Bez przerwy ktoś do nas podchodzi, żeby porozmawiać, albo zrobić z nami zdjęcie. Mimo, że miasto jest dość turystyczne, to dwóch blondynów z plecakami stanowi niemałą atrakcję.
Zapada zmrok i cały teren zapełnia się kocami, grillami i Irańczykami, chcącymi nas poznać. Podchodzi do nas coraz więcej osób. Od starszych, brodatych Irańczyków, aż po malutkie dzieci, które dukają kilka angielskich słówek, poznanych w szkole. Jeden z mężczyzn, jak się okazuje nauczyciel angielskiego, nagrywa nawet z nami krótki film, w którym rozmawiamy o polskiej kulturze. Będzie puszczał go uczniom w szkole, żeby pokazać, że znajomość języka obcego może przydać się w praktyce.
Oczywiście znów jesteśmy zapraszani na kolacje przez kilka Irańskich rodzin. Jedna z nich zaprasza nas nawet do gry w siatkówkę. Polska wielu Irańczykom kojarzy się właśnie z tym sportem. Całkiem niedawno, nasza reprezentacja wygrała mecz z Iranem. Kiedy tylko mówimy skąd jesteśmy, Irańczycy od razu krzyczą „volleyball good!”.
Dzień 28.
Dzień dwudziesty ósmy mija cały pod znakiem pocztówek. Tuż po śniadaniu, udajemy się do baru z fastfoodem. Coś na kształt KFC, ale w wersji irańskiej. Tam spędzamy osiem godzin wypisując adresy i pozdrowienia na kartkach. Niestety, kiedy kończymy, poczta jest już zamknięta. Pozostaje nam spakować plik pocztówek do plecaków i jechać do kolejnego miasta.
Wczesnym wieczorem stajemy na wylocie i jedziemy w stronę miejscowości Shiraz. Wielu Irańczyków mówiło nam, że w tym mieście są wspaniali, gościnni ludzie. Skoro Irańczycy, którzy są dla nas uosobieniem gościnności, mówią o mieszkańcach Shirazu, że są bardziej gościnni niż reszta narodu, to, naprawdę ciężko nam sobie wyobrazić, jak bardzo gościnni muszą oni być.
Właściwie przekonujemy się o tym jeszcze tego wieczora. Na przedmieściach trafiamy bowiem na deptak, wzdłuż którego piknikują irańskie rodziny. Po raz kolejny zostajemy zaproszeni na posiłek. Przez jedną rodzinę, potem przez kolejną. Obie proponują nam również nocleg u siebie. Ale nie korzystamy. My dziś mam w planie spać na pobliskiej górze. Noclegu w takim widokiem nic nie zastąpi!
Kuba, świetne są te Twoje relacje! I przygody też 🙂
To prawda, że ta wypożyczalnia sprzętu wodnego wygląda w tej scenerii zabawnie, ale też i tragicznie, niestety…
Piękne Iranki. Można się zakochać 🙂