Dzień 28,29,30. Jadę przed siebie!

     Dzień dwudziesty ósmy mija mi głównie na załatwianiu spraw bieżących – mycie, pranie, zakupy, wysyłanie pocztówek (polizałem osiemdziesiąt znaczków!), ładowanie elektroniki, oraz na wydostawaniu się z Ułan Bator. A to nie jest zbyt łatwe, bo informacja turystyczna nie wie absolutnie nic, na drogach nie ma drogowskazów, a w komunikacji miejskiej zawodzą wszelkie zasady logiki.

Ten post został napisany podczas podróży:

 
Kliknij, aby dowiedzieć się więcej
  
DSC_0649
 
     Wsiadam w pierwszy autobus z planem, że jak skręci z głównej drogi to wysiadam. Jadę długo, bo w Ułan Bator są nieprawdopodobne korki! Czasem zastanawiam się czy jeszcze jedziemy, czy nie stoimy na parkingu, bo nie ruszyliśmy się nawet o metr przez ostatnie dziesięć minut. A wszystko to w ogromnym tłoku i zaduchu, z plecakiem na plecach. Mniej bym się zmęczył idąc na piechotę.
  
DSC_0654 
     Obok mnie stoi kark z groźną miną. Staram się nie trącnąć go plecakiem. W pewnym momencie nasze spojrzenia krzyżują się, a ja odruchowo się uśmiecham. „Musisz uważać na kieszonkowców” – odzywa się nagle karku, płynnym angielskim. Ale niespodzianka! Okazuje się on być bardzo sympatycznym człowiekiem, żołnierzem armii mongolskiej. Będąc w Iraku służył z Polakami. W pewnym momencie pyta mnie, co po polsku znaczy słowo „kurba”, bo wszyscy nasi żołnierze bez przerwy je powtarzają…
  
     Wysiadam w brudnej i biednej dzielnicy. Dobrze, że jeszcze jest dzień, bo po zmroku mogłoby być nieciekawie. Poza centrum „biały” bardzo rzuca się w oczy, szczególnie z dużym plecakiem. Idę pieszo, bo autobusy już tu nie dojeżdżają.
  
DSC_0665
 
     Jestem już dość zmęczony, więc wyciągam rękę. Mam jednak świadomość, że stop w mieście funkcjonuje jak taksówka. Trudno, zapłacę. Zatrzymuje się auto, trochę się targuję i jadę na swój wylot.
  
     Słońce właśnie zachodzi, więc jedyne, co pozostaje mi jeszcze dziś zrobić, to rozbić namiot i napisać posta.
  
DSC_0668
 
Dzień 29.
  
     Prawda jest taka, że nie jestem w stanie porządnie zwiedzić Mongolii. Dróg asfaltowych jest tu jak na lekarstwo, a najciekawsze tereny, czyli te najdziksze, dostępne są jedynie terenowymi autami. Stop? Raczej nie wchodzi w grę, bo z punktu A do punktu B zazwyczaj prowadzi kilka, równoległych, gruntowych dróg, w rozstawie nawet kilku kilometrów.
  
     Postanawiam więc jeździć wyłącznie asfaltowymi drogami, ale za to bez specjalnych planów. Pojadę tam, dokąd złapię stopa, nieco posiłkując się moim książkowym przewodnikiem. W Mongolii najciekawsze są krajobrazy i ludzie, a tych podczas takiej wycieczki będę miał pod dostatkiem.
  
     Stopa łapie się łatwo. Co prawda niektórzy chcą pieniądze za przejazd i to bardzo dużo, ale informują o tym od razu po zatrzymaniu. Im dalej od stolicy, tym takich „taksówek” coraz mniej.
  
     Jadąc przez mongolski step, obserwuję zmieniający się krajobraz. Zaczyna się pustynia! Ale bardzo mała – jest to rezerwat ruchomych wydm, ale wygląda jak pustynia! Pokazuję kierowcy na migi, że chcę tu wysiąść i idę na spacer po wydmach. W pewnym momencie podjeżdża do mnie młody chłopak na wielbłądzie i proponuje przejażdżkę. Czemu nie! Nigdy nie jeździłem, a cena (9 złotych) jest do zaakceptowania.
 
DSC_0680
 
DSC_0694
  
     Jazda nudzi mi się po pięciu minutach. Gdybym mógł pojeździć sam, to co innego, ale jechanie za spacerującym przed zwierzęciem chłopcem, nie jest specjalnie atrakcyjne. Co prawda pod koniec właściciel pozwala mi nieco „poprowadzić” swojego wielbłąda, ale to wciąż nie to samo, co samotny galop przez mongolski step.
 
DSC_0699
  
     Rozbijam namiot w pobliżu wydm i rozpalam ognisko. Od czasu do czasu podjeżdża do mnie jakieś dziecko na wielbłądzie lub koniu i proponuje przejażdżkę lub nocleg w jurcie. Odmawiam, choć taki bezpieczny nocleg byłby dobrym rozwiązaniem, bo na horyzoncie widać ciemne chmury. Mój namiot nie jest pierwszej jakości i nieco martwi mnie perspektywa nocnej ulewy. Obawy wzmaga jeden z chłopców, który proponując nocleg w jurcie, ostrzega (językiem migowym) przed deszczem i wiatrem, który zdmuchnie mój mały namiocik. Zastanawiam się, czy to coś w rodzaju góralskiej intuicji i nie wiadomo skąd, ale wie, że będzie padać, czy to może przejaw przedsiębiorczości i próba zyskania klienta za wszelką cenę. Okazuje się, że to drugie, bo przez całą noc nie spada ani kropla deszczu.
 
DSC_0717
  
Dzień 30.
  
     Okolica jest piękna, więc niespecjalnie mi się spieszy. Rozpalam poranne ognisko i przygotowuję śniadanie. Tymczasem obok mnie przejeżdża na koniu chłopiec, który wczoraj proponował mi przejażdżkę i nocleg. Macham mu bo już go rozpoznaję, a ten do mnie: „fuck you!”. Ot, słynna mongolska gościnność – „nie płacisz, to spieprzaj!”.
 
DSC_0736
  
     Następnym punktem mojej improwizowanej trasy jest miasto Harahorin, noszące dawniej nazwę Karakorum. To pierwsza stolica Mongolii, założona jeszcze przez Chyngis Chana. Dziś po starożytnym mieście nie pozostało nic, poza dwoma kamiennymi lwami. Obok znajduje się jednak buddyjski klasztor – kolejny, który zwiedzam w tej podróży. Mam wrażenie, że niczym się nie różnią.
 
DSC_0757
 
DSC_0749
 
DSC_0780
 
DSC_0781
  
     Łapię stopa dalej, ale zaczyna padać. Nie mam nawet gdzie się schronić, więc zakładam pelerynę i czekam. Przejechał pierwszy samochód – czekam dalej. Jedzie drugi. Przejechał. Ale sto metrów dalej, najwidoczniej rusza go sumienie i staje. Drugi przejeżdżający samochód – świetny wynik! Tyle, że tu, cała sytuacja trwała prawie czterdzieści minut. 
  
     Trafiam do miasteczka, w którym według mojego przewodnika, znajdują się gorące źródła. Nie ma jednak żadnych drogowskazów, zagadani mieszkańcy nie rozumieją ani „hot springs”, ani mojego migowego tłumaczenia. Ze źródeł nici.
  
DSC_0791
 
     Chowam się w małej wiacie, bo zaczyna padać. Wieczór już blisko, namiotu w deszczu rozstawiać nie będę, więc jedyne co mi pozostaje, to spędzić noc we wiacie. Jest całkiem przytulnie.
  
 

8 komentarzy do “Dzień 28,29,30. Jadę przed siebie!”

  1. Żadnych drzew nie widać na zdjęciach. To mi się najbardziej rzuca w oczy.
    Skąd więc są te patyki na ognisko? 😉 Chyba jakieś duże chwasty…

    Widać prostotę życia…
    Nasz wyścig z czasem ich chyba jeszcze nie dotyczy.

    Ciekawe, jakie odległości widać na tych zdjęciach? Te ogromne płaszczyzny to muszą być dziesiątki kilometrów chyba.

    Odpowiedz
    • No wlasnie tez mnie to zastanawia. Drzew malo, a drewna lezy mnostwo 😀 Jest troche taklich krzewow – moze to z nich to drewno 😉
      a te odleglosci – tak to dziesiatki kilometrow. Np. zatrzymalismy sie w pewnym momencie na wzgorzu i kierowca mi pokazuje moj cel – karakorum, widoczne w oddali. po czym jechalismy jeszcze jakies 45 minut zanim dotarlismy.

      Odpowiedz
  2. Już wyczekiwałam, ze coś napiszesz 🙂
    Jak to jest z pieniędzmi, dużo masz przy sobie? Coś pewnie mieć musisz, bo chyba o bankomat tam ciężko? 😉 Więc przestroga kafara była słuszna, mam nadzieje, ze pilnujesz portfela i innych rzeczy, bo dość dużo cennego ekwipunku nosisz ze sobą 🙂
    Z tym „fuck you” to masakra, aż by mi sie pewnie przykro zrobiło, mam nadzieje, ze się jednak takimi rzeczami nie przejmujesz 🙂
    Właśnie to jedzonko mnie zaintrygowało. Czy to mięsko w cieście, czy jakieś bułeczki?
    I to ten ichniejszy kefirek?
    A skąd ten internet miałeś? Złapałeś sygnał z jakieś jurty? 😀
    Pewnie na niektóre pytania odpowiesz już po powrocie, ale wolę je teraz zadać, bo później zapomnę (za dużo ich się nasuwa ;P)

    Odpowiedz
    • Kase mam tak na tydzien mniej wiecej.
      z tym fuck you, to bez przesady, az tak przykro mi sie nie zrobilo. poczatkowo bylem mega zaskoczony, ale potem mialem satysfakcje, ze jednak u niego nie spalem, bo troche mialem ochote spodziewajac sie ulewy. ale nie spalem i dobrze 😉
      internet jest w kawiarniach czasem 😉 wifi.

      Odpowiedz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.