W podróży przez Iran chcemy się skupić głównie na poznawaniu ludzi. Nie zależy nam na oglądaniu atrakcji turystycznych, czy zabytków. Chcemy poznawać miejscowych, spędzać z nimi czas i rozmawiać. Jedyną atrakcją, jaką mamy w planie zobaczyć jest starożytne miasto Persepolis. I nawet tego nie udaje nam się zrealizować…
Z miasta Shiraz wyjeżdżamy bez problemu, łapiąc stopa. Zatrzymuje się stare auto, w którym za kierownicą siedzi mężczyzna w średnim wieku, a na miejscu pasażera, młoda dziewczyna.
– Podwieziemy was do Persepolis – deklarują. Jednak po wykonaniu dwóch telefonów, łamanym angielskim, Iranka mówi – Moja ciocia zaprasza was na obiad.
Jak już wspomniałem, pojechaliśmy do Iranu poznawać ludzi, a nie zwiedzać atrakcje. Bez chwili wahania, rezygbujemy więc ze zwiedzania starożytnego miasta i przyjmujemy zaproszenie. Pół godziny później jesteśmy już w domu kolejnej irańskiej rodziny.
Bariera językowa jest tu większa niż zwykle. Tutaj tylko jedna osoba mówi cokolwiek w języku angielskim, choć też słabo. Z całą resztą dogadujemy się jedynie uśmiechami, gestami, mimiką i wszelką improwizowaną mową. Mimo to, „rozmowy” z nimi są fantastyczne. Czasem przekazanie jednej informacji trwa dziesięć minut, ale obaj musimy przyznajemy, że czas spędzony z nimi jest świetny! Czujemy się wśród nich tak swobodnie i miło, że nawet brak wspólnego języka nie przeszkadza nam w polubieniu się.
Na obiad jemy tradycyjny irański ryż z kurczakiem. Co ciekawe, zamiast widelców, używa się tu rąk. Idzie nam kiepsko i dookoła talerzy robimy dużo bałaganu. Cała rodzina ma z nas niezły ubaw, kiedy z rąk lecą nam kolejne kawałki kurczaka. W pewnym momencie, starszy pan pyta nas, czy palimy.
– Nie, nie palimy – odpowiadamy gestem głowy.
– Chodźcie za mną – pokazuje ręką Irańczyk i prowadzi nas do ogrodu. Zatrzymujemy się przy dorodnym krzaku… marihuany.
Cała rodzina twierdzi zgodnie, że to samosiejka. Do tej pory nie wiemy czy to prawda, czy tylko wspólnie ustalona wersja.
Wracamy na taras, gdzie rodzina próbuje nas jakoś zabawiać. Głowa rodziny idzie do domu, po czym wraca ze… strzelbą. Przynosi do niej jeszcze kilka akcesoriów i wszyscy razem robimy sobie zdjęcia.
Rodzina tak nas polubiła, że kiedy wyjeżdżamy kilkukrotnie proszą nas, żebyśmy zostali choć kilka dni. Niestety nie możemy. Kobiety żegnają się ze łzami w oczach i każą o sobie pamiętać. Na pewno ich nie zapomnimy! Tym bardziej, że na pożegnanie wręczają nam jeszcze mały prezent, zerwany z jednego z krzaków w ich ogrodzie…
Ale czas jechać dalej! Łapiemy kilka kolejnych stopów, aż wieczorem lądujemy w miejscowości Yazd. Standardowo, szukamy parku, w którym moglibyśmy rozbić namiot. Siedzą tam oczywiście dziesiątki irańskich rodzin jedzących kolację. Dość szybko zostajemy zaproszeni na posiłek, a po kolejnej przemiłej rozmowie, również na nocleg. Noc spędzamy więc u następnej fantastycznej, irańskiej rodziny. Jak tu nie kochać tych ludzi!?
ale on to hoduje czy po prostu rosnie? bo np. w Armenii to rosnie wszedzie jak chwast! wyglada identycznie acz ponoc ten armenski to canabis ruderalis o duzo mniejszej zawartosci THC (acz troche ma, dobrze sie po tym spi 😉