Już po raz drugi Uniwersytet Jagielloński zorganizował zawody autostopowe pod hasłem „53 h w świat i z powrotem”. Zasady są proste: w piątkowe popołudnie każda drużyna losuje wylot z miasta, którym opuści Kraków. Następnie jeździ po Europie gdzie tylko chce. Jedyną dozwoloną formą transportu jest autostop, a najważniejszym i ciężkim do spełnienia warunkiem, jest obowiązkowy powrót do Krakowa w niedziele do godziny 20. My w tym roku dojechaliśmy do Wiednia i to już w piątek w nocy. Tam spędziliśmy całą sobotę, odpuszczając sobie nieco zawody, bo z wynikiem 1160 kilometrów nie mogliśmy liczyć na wygraną, ale za to zwiedziliśmy stolicę Austrii. Zwycięska drużyna dojechała do Amsterdamu, ustanawiając tym samym wynik około 2700 kilometrów.
Piątek, 13 maja 2011
Słoneczne piątkowe popołudnie. Pod Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego zaczynają zbierać się młodzi ludzie z wielkimi plecakami. Jest ich coraz więcej. Między nimi kręci się ekipa TVP, która później puści o nich materiał w Teleekspresie. W tym roku Mistrzostwa autostopowe UJ cieszą się większą popularnością niż ostatnio – prawie 60 osób. Każda z nich, nieświadoma czekających ją przygód, czeka na sygnał organizatorów do startu. Wśród tych sześćdziesięciu osób także My – Ja i Iwona.
Każda drużyna losuje wylot, którym opuści Kraków. Dostajemy „Jedź gdzie chcesz”.
Godzina 15:00
„Start!” – krzyczą organizatorzy i wszyscy udają się w podróż bez planów. My jedziemy na wylot na autostradę A4, w stronę Wrocławia. Także bez planów, choć po głowie chodzi nam Praga.
Idzie ciężko, ale po dwóch godzinach łapiemy pierwszego TIRa, potem kolejnego i po zmroku jesteśmy za Wrocławiem. Piszemy na kartce „Czechy” i łapiemy dalej. Mimo późnej godziny zatrzymuje się samochód. Kierowca – Darek – oferuje podwiezienie przynajmniej do granicy, ale podczas drogi okazuje się, że zabierzemy się z nim do Wiednia.
W Austriackiej stolicy jesteśmy o 3 nad ranem. Rozbijamy namiot w krzakach, a rano po porannej toalecie w McDonaldzie, trochę odpuszczając sobie zawody idziemy zwiedzać miasto.
Starówka nie robi na nas wielkiego wrażenia. Najważniejsza katedra w mieście, pomijając to, że jest w remoncie, nie jest zbyt imponująca.
Na całym starym mieście najciekawszym miejscem jest park, w którym robimy sjestę.
…a potem udajemy się do pałacu Schönbrunn, znanego głównie dzięki mieszkającej tam niegdyś, słynnej księżniczce Sissi.
Dookoła pałacu znajdują się wielkie i piękne ogrody, które zwiedzamy mimo pojawiającego się co chwilę deszczu.
Wiedeń, mimo kilku ładnych miejsc nie robi na nas wielkiego wrażenia. Chyba za dużo się po nim spodziewaliśmy. Jedziemy na wylot z miasta tramwajem, o dziwo takim samym jak w Krakowie.
Jeszcze tego dnia dojeżdżamy do Brna, ale tam trafiamy na stację, gdzie cały ruch zamyka się w dwóch samochodach na pół godziny.
Łapiemy cały wieczór. Bezskutecznie, więc idziemy spać. Namiot rozbijamy na jakimś polu przy autostradzie.
Rano budzi nas ulewa. Czekamy godzinę, dwie, trzy, ale nie przestaje padać. O 10 składamy namiot w deszczu. Mokrzy, brudni i zmarznięci nadal nie możemy złapać stopa. W końcu na stację podjeżdża Polak. Podwiezie nas do Gliwic. Po drodze okazuje się jednak, że wstąpi po żonę do Krakowa. Po raz kolejny mogę powiedzieć, że szczęście mnie nie opuszcza.
Niedziela, 15 maja 2011, godzina 17:00
Po przejechaniu 1160 kilometrów znów jesteśmy w Krakowie.
Tabela z portfela, czyli podsumowanie kosztów na osobę |
Noclegi | 0 zł | • Obie noce spędzamy w namiocie. Za pierwszym razem rozbijamy się na osiedlu w kępie krzaków, a za drugim, na polu obok stacji benzynowej. |
Transport | 24 zł | • Dojazd do Wiednia i powrót autostopem. • 6 € kosztuje nas dobowy bilet komunikacji miejskiej. |
Jedzenie i picie | 35 zł | • Większość jedzenia przywozimy z Polski. Na miejscu kupujemy kilka słodyczy, żeby wytracić wyciągnięte z bankomatu 20 €. |
Bilety wstępu | 0 zł | • Miejsca, które odwiedzamy są dostępne za darmo. |
Inne | – | |
SUMA | 59 zł | |
Dziennie (2,5 dnia) | 24 zł | |