Wolność – to czuliśmy podczas podróży i tak chcemy ją pamiętać. Ale rzeczywistość niestety jest mniej romantyczna – podróżnika czeka wszak szereg problemów natury formalnej. Na przykład wizy, czy ubezpieczenie. Trzeba też coś jeść, a więc i pieniądze się przydadzą. Autostop i noclegi w namiocie są darmowe, ale nawet niskobudżetowy podróżnik coś tam kupuje. Ale czy faktycznie? Zobaczcie ile pieniędzy ostatecznie wydaliśmy.
Zacznę od kwoty, jaką zapłaciliśmy, a później rozbiję ją na składowe. A więc, każdy z nas, na czterdziestodniową podróż wydał dokładnie:
625 zł
Jechaliśmy autostopem, więc na transport nie wydaliśmy nic. Jedynie w Krakowie i w Stambule skorzystaliśmy z komunikacji miejskiej, płacąc w sumie 7 złotych na głowę. Później, jeździliśmy autostopem nawet w centrach miast. Początkowo wydawało nam się to głupie, ale potem przekonaliśmy się, jak bardzo taki stop jest skuteczny.
Za noclegi nie płaciliśmy w ogóle. Spaliśmy w namiocie, lub „pod chmurką”, a w większych miastach korzystaliśmy z Couchsurfingu. Czasem przypadkowi ludzie proponowali nam nocleg, natomiast w Stambule i Dubaju, nocleg zaoferowali nam czytelnicy Plecaka Wspomnień. Jeszcze raz dzięki Kacper i Paweł!
Koszt całej reszty, czyli jedzenia i picia jest dość zaskakujący. Wyszliśmy bowiem na plus. Wodę zazwyczaj piliśmy z publicznych poików lub kranów, a jedliśmy dość skromnie. Wieźliśmy też kilka konserw i kaszek instant z Polski. Kupowaliśmy głównie chleb, owoce i warzywa. Często byliśmy też częstowani jedzeniem przez miejscowych ludzi. Na przykład w Iranie, jedynymi zakupami jakie zrobiliśmy były dwa chleby. W dodatku jeden się zepsuł, bo niemal na każdym kroku ktoś zapraszał nas na śniadania, obiady i kolacje.
Jakim cudem wyszliśmy na plus? Z dwóch powodów. Po pierwsze, w Turcji grałem na harmonijce. Mimo, że cały mój repertuar trwał około sześć minut, po czym zapętlałem utwory, to jednak trochę grosza wpadło. Drugim źródłem pieniędzy byli hojni ludzie spotkani na trasie. Za każdym razem długo odmawialiśmy i przekonywaliśmy, że mamy pieniądze na jedzenie, jednak większość z nich była nieugięta we wciskaniu nam gotówki.
Podsumowując, na tzw. codzienne wydatki nie wydaliśmy nic. Wręcz przeciwnie wróciliśmy bogatsi o 4zł na głowę.
Lot z Dubaju
Wracaliśmy z Dubaju samolotem, tylko dlatego, że… było tanio. Znaleźliśmy bowiem lot z ZEA do Bukaresztu za 30 euro. Grzech nie kupić! Z Bukaresztu do Polski to już tylko dwa dni drogi autostopem, więc prawie jak w domu.
Problemem okazał się jedynie dodatkowy bagaż. Lecieliśmy Wizzairem, więc za ten rejestrowany musieliśmy dopłacić. I to nie mało, bo 43 euro (wzięliśmy jeden). Ale 51,50 euro na głowę, za lot z Dubaju to wciąż mało. Więcej o szukaniu tak tanich biletów, możecie poczytać tutaj.
Podsumowując, lot kosztował nas po 217 zł na głowę.
Wizy
Niskobudżetowy podróżnik oszczędza na czym się da. Ale są takie koszty, których się nie pominie. Mianowicie wizy – koszmar włóczykijów.
TURCJA
O ile w naszej Europie mamy strefę Schengen i granicami nie musimy się martwić, o tyle dojeżdżając do Turcji, musimy mieć już nie tylko paszport, ale także wizę. Kiedyś kupowało się ją na granicy, dziś natomiast, robi się to przez internet. Na stronie www.evisa.gov.tr/pl wypełniamy formularz, wpłacamy $20 i drukujemy sobie wizę na kartce.
IRAN
Tu mieliśmy najwięcej problemów. Plan był taki, że wizę wyrabiamy w tureckim mieście Trabzon. Dlaczego? Bo tamtejszy konsulat słynął wśród podróżników z absolutnej bezproblemowości. O ile procedura wyrabiania wizy w Warszawie była czasochłonna i skomplikowana, o tyle w Trabzonie sprawę załatwiało się niemal od ręki.
Trzy dni przed wyjazdem, Piotrek zaczął przeglądać internety i co się okazało? Od stycznia tego roku, w konsulacie w Trabzonie robią problemy. Wyrabianie wizy trwa już cztery dni robocze, a w dodatku trzeba mieć specjalne kody referencyjne. Na te z kolei, trzeba czekać dziesięć dni roboczych (od wpłynięcia pieniędzy na konto firmy. W praktyce, cała procedura wyrabiania numerów trwa trzy tygodnie). Zamówiliśmy więc czym prędzej wymagane kody na www.key2persia.com i czekaliśmy tak długo, że wjazd do Iranu przesunął się o tydzień. Numery referencyjne kosztowały nas 30 euro na głowę.
Wnioski w irańskim konsulacie w Trabzonie można składać w dni robocze od 9 do 10:30 i należy przy tym zapłacić 50 euro. Po odbiór wizy należy się zgłosić cztery dni robocze później, o 16:30. Przy składaniu wniosku pierwszymi słowami obsługującej nas pani będzie „czy masz numer referencyjny?”, więc radzę go wyrobić, bo bez niego nie mamy co liczyć na wizę.
ZJEDNOCZONE EMIRATY ARABSKIE
Tutaj sprawa jest prosta. Od kilku miesięcy, obywatele Polski nie muszą wyrabiać wizy w ogóle. Dostaje się ją od ręki i za darmo na granicy. Wiza turystyczna jest ważna miesiąc.
Wszystkie wizy kosztowały nas łącznie 412 zł.
Ubezpieczenie
Przed każdymi wakacjami kupuję ubezpieczenie podróże. I było warto, bo pierwszy raz mi się przydało. W Turcji skręciłem kostkę. Poszedłem do lekarza, ten zrobił zdjęcie rentgenowskie, po czym wsadził mi nogę w gips. Zapłaciłem za to ponad 200 euro. Ale rozstawanie się z tymi pieniędzmi nie bolało aż tak bardzo, bo wiedziałem, że po powrocie ubezpieczyciel odda mi wszystko. Nie chcę myśleć, jakby mnie to bolało gdybym się nie ubezpieczył. Pamiętajcie jedno: zawsze wykupujcie ubezpieczenie podróżne! Więcej o ubezpieczeniach napisałem w tym poście.
Gotówka vs. karta
To samo porównanie robiłem rok temu, w podsumowaniu kosztów autostopowej podróży do Pekinu. Przekonywałem wówczas, że nie warto zabierać gotówki na całą podróż i że lepiej używać karty płatniczej. Nadal tak uważam, jednak z pewnym wyjątkiem – Iranem. W Iranie bowiem, z powodu sankcji nie działają żadne nieirańskie karty bankomatowe (stan na sierpień 2015 roku). Całość pieniędzy musimy mieć więc w gotówce. Pamiętajcie o tym jadąc do Iranu! Choć z drugiej strony, my przeżyliśmy w tym kraju nie wydając ani grosza, więc może nie jest to taka ważna informacja…
Dzięki za info !! Porady finansowe i wizowe pozwolą zaoszczędzić sporo czasu. Teraz wiem przynajmniej wokół jakiej kwoty powinniśmy się skupić, żeby przetrwać 😀
Przecież wydawaliście pieniądze, tylko nie swoje, te otrzymane od ludzi. Druga sprawa jest taka, że „kaszki instant i konserwy z Polski” również kosztują. Nawet jeśli kupuje je mama 🙂 Fajny tekst i blog, którego śledzę już od dłuższego czasu, ale takie mitologizowanie niskich kosztów mnie nieco drażni.
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś na szlaku.
Może faktycznie źle się wyraziłem – nie tyle wydaliśmy tyle pieniędzy, co tyle kosztowała nas podróż. Tyle realnie potrzebowaliśmy pieniędzy, żeby odbyć tę podróż. Stan naszych kont zmniejszył się o dokładnie taką sumę. Następnym razem będę wyrażał się jaśniej.
Co do tego, że ktoś za nas płacił – owszem. Często jedliśmy na czyjś koszt, kiedy nas zapraszał na posiłek. Ale nigdy od nikogo niczego nie wymagaliśmy. Wręcz przeciwnie – mieliśmy zasadę dwukrotnego odmawiania. Jeżeli po dwukrotnym odmówieniu ktoś nadal nalegał, dopiero wtedy przyjmowaliśmy pomoc. Wg nas było to uczciwe.
Kaszek i zupek nie braliśmy jakiegoś ogromnego wora, tylko kilka sztuk, które kosztowały mniej niż 20 zł i oczywiście te 20 zł zostało ujęte w powyższych kosztach. Skoro śledzisz bloga od dawna, na pewno zauważyłaś, że w podsumowaniach kosztów, które zamieszczam pod każdą relacją, ujmuję kwotę wydaną na jedzenie kupione w Polsce.
To nie jest mitologizowanie – to jest realna kwota, jakiej potrzeba, żeby odbyć podróż dokładnie taką jak nasza. Realna kwota jaką wydaliśmy. W drodze zaciskaliśmy pasa, nie ulegaliśmy pokusom, nie jedliśmy słodyczy itd. To również pomogło nam utrzymać tak niskie wydatki. Na blogu chcę pokazywać, że podróżować da się naprawdę tanio. Wystarczy mieć te 625 zł i można jechać. Jeżeli podróż będzie równie ascetyczna co nasza, to spokojnie uda się zmieścić w tej kwocie, a nawet w mniejszej 😉
Jedyne czego mogłabyś się faktycznie czepić, to np. kasy za ubezpieczenie, której nie ująłem w kosztach, ale skoro kupuję je na cały rok i służy mi podczas wielu podróży, to ciężko żebym je ujął w kosztach TEJ podróży. Poza tym, wydaliśmy też pieniądze na dobra stałe – plecak, buty, kamerę GoPro etc. Ale to również jest sprzęt, który służy nam stale – nie tylko podczas tego wyjazdu. Poza tym, te 625 zł jest faktyczną kwotą, jaka ubyła nam z konta przez tę podróż.
Cześć! Dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
Jeszcze jedna rzecz wydaje mi się nieco problematyczna. Nie tyle „wystarczy mieć te 625 zł i można jechać”, co „625 zł jest faktyczną kwotą, jaka ubyła nam z konta przez tę podróż”. Raczej skłaniałbym się ku temu, że podobna wyprawa to zjawisko unikalne i niepowtarzalne i nie zawsze tyle wystarczy. Oczywiście da się i taniej, ale nie chciałbym, aby ludzie wierzyli, że 500 zł i na koniec świata dojadą, bo to regułą nie jest.
To nie jest tak, że się czepiam, tylko moim zdaniem budowanie mitu (to słowo tutaj pasuje i nie ma wcale negatywnych konotacji) taniej podróży obarczone jest sporą odpowiedzialnością. Sam staram się raczej ascetycznie podróżować, więc doskonale rozumiem kwestie ubezpieczenia, szczepionek, sprzętu itp., ale zbyt wiele osób robi to nieodpowiedzialnie.
Pozdrawiam
Masz rację!
Ja tam zawsze podkreślam, że wg mnie niskobudżetowy podróżnik może oszczędzać jedynie na swojej wygodzie i wyrzeczeniach. Nigdy nie oszczędzam przez wyłudzanie, oszukiwanie, jeżdżenie na gapę etc. Oszczędzam jedynie na swojej wygodzie i korzystam z dobrowolnej pomocy spotkanych ludzi. Nie osczędzam też na ubezpieczeniu. Wg mnie, jeżeli ktoś chce za tę kasę dojechać na drugi koniec świata, to dojedzie. Najwyżej po drodze będzie pracował i zarabiał, tak jak my (o ile granie na harmonijce można nazwać pracą ;))
Oli, dobry wpis, a Ty sie czepiasz. Po co?
Bo mam swoje zdanie.