Pierwszym punktem programu jest Medjugorie w Bośni i Hercegowinie. Trochę ponad tysiąc kilometrów nie wydaje się dużym dystansem. Wybierając jednak mniej uczęszczane drogi, decydujemy się na powolne przemieszczanie. W ten sposób, czekając na okazję na poboczach dziurawych dróg w słowackich i węgierskich wsiach, tracimy trzy dni. Choć nie wiem czy słowo „tracimy” jest tu odpowiednie. Leopold Staff w jednym ze swoich wierszy pisał: „A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!” Droga, szczególnie ta autostopowa, jest przecież celem samym w sobie. Pomijając wszelkie niedogodności tej formy przemieszczania się, podróż do Medjugorie mija bardzo przyjemnie i mimo wszystko, bezproblemowo.
Na wspomnienie zasługuje tu Dijana, która zabiera nas z Sarajewa. Ale po kolei. Łapanie w stolicy Bośni okazuje się być prawdziwym koszmarem. Czterdzieści stopni upału, ani kawałka cienia, duszące spaliny w powietrzu, trzypasmowa droga, a wśród tego wszystkiego my – styrani autostopowicze, na których kierowcy w ogóle nie zwracają uwagi, a przechodnie patrzą wzrokiem niezrozumienia. I tak przez bite dwie godziny.
Jak na nieznajomość żadnego wspólnego języka rozmowa idzie całkiem nieźle. W ruch wchodzą ręce i mimika, kilka angielskich czy niemieckich zwrotów, a nawet kartka i ołówek. Rysując dźwig tłumaczymy kierunek naszych studiów, a ona rysując budynek parlamentu tłumaczy swój zawód, którego zresztą nadal nie znamy. W trakcie podróży dostajemy jedzenie, kawę, a na koniec Dijana pakuje nam prowiant na dalszą drogę, ujawniając tym samym swoje matczyne instynkty.
Głównym powodem naszego przyjazdu w to słynne miejsce, jest ślub kuzyna Iwony. Mimo, że mieszka w Bełchatowie, wraz ze swoją wybranką chcieli pobrać się właśnie w Medjugorie. Biała suknia, sypanie monetami, wszystko jak w Polsce. Tylko czterdziestostopniowa temperatura i palmy przed kościołem przypominają, że jesteśmy setki kilometrów od domu.
Medjugorie jest naszą ostoją, bezpiecznym schronieniem, gdzie możemy legalnie rozbić namiot, gdzie zawsze mamy dostęp do toalet oraz kranów z pitną, zimną wodą. Dlatego, zostawiając tu namiot, robimy kilka małych wycieczek.
Chodzimy po okolicznych górach.
Zabieramy się z jedną z polskich wycieczek autokarowych na chorwackie wybrzeże.
Odwiedzamy pobliskie wodospady Kravitza.
Ich niesamowite piękno można jednak uchwycić już tylko na fotografii. W rzeczywistości miejsce to nie wygląda tak niebiańsko. Kadr nie obejmuje tłumów turystów, barów, stolików i mało wymagającej, łomoczącej muzyki. Wszystko to skutecznie powstrzymuje próby kontemplacji uroku tego naturalnego cudu.
Od dwóch godzin czekamy na autobus komunikacji miejskiej. Ludzie na przystanku twierdzą, że takie spóźnienie jest zupełnie normalne. Wreszcie dostajemy się do położonej niedaleko wioski Blagaj. Tam pytamy jednego z przechodniów, o drogę do tutejszej atrakcji – klasztoru derwiszów, muzułmańskich mnichów. Okazuje się, że sympatyczny Bośniak idzie w tym kierunku. Po drodze wyjaśnia, że to wcale nie jest klasztor, że derwisze nie są mnichami, a on wcale nie jest Bośniakiem, ale Hercegowiniakiem. Trochę mu się spieszy, więc szybkim krokiem nas wyprzedza, a my, niczym ślimaki, toczymy się powoli, dźwigając cały nasz dobytek na plecach.
Docieramy z nimi do małej miejscowości na wschodzie kraju, która jest dla mnie najpiękniejszym miejscem tej podróży. Przynajmniej pod względem etnologicznym. Początkowo, widząc miejsce cofnięte w czasie o czterdzieści lat, odczuwam pewien niepokój. Brudni, czerwoni na twarzach tubylcy, siedzący pod sklepem, również nie wyglądają przyjaźnie. Ekspedientka w obskurnym wnętrzu liczy na szarym papierze, a w toalecie, zaraz obok muszli, leży paleta z puszkowanymi napojami. Pierwsze wrażenie jest kiepskie, lecz szybko zostaje zatarte. Serdeczność miejscowych wychodzi na jaw, kiedy zaczynamy robić sobie kanapki. Dostajemy deskę, nóż, sól, pomidory. Podekscytowani mieszkańcy starają się ugościć nas jak najlepiej i porozmawiać z nami, mimo nieznajomości żadnego, poza ojczystym, języka. Nieprzyjazna, zacofana wieś w moim umyśle staje się niezwykle przyjacielskim środowiskiem, cieszącym się z każdego gościa. Bezpiecznym schronieniem, spokojną enklawą, pośród goniącego za pieniądzem otoczenia. Miejscem zacofanym, ale w pełni pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Pozostałe posty nt. autostopowej podróży po krajach byłej Jugosławii: |
Jak sie zabraliscie z wycieczka z Medzugorje nad morze? Tylko jedno zdanie o tym napisales a ciekawa jestem jak do tego doszlo:) Placiliscie cos, zaprosili was, na kryzwy ryj, inna opcja?: )
Było to tak, że podczas poślubnego poczęstunku poznaliśmy kilka osób z łódzkiej wycieczki, z którą przyjechała para młoda. Jej pilot zaproponował nam jednodniową wycieczkę do Makarskiej w Chorwacji. W autokarze było kilka wolnych miejsc, gdyż nie wszyscy uczestnicy pielgrzymki mieli ochotę wygrzewać się w palącym słońcu. Dwugodzinna droga minęła nam na słuchaniu niekończących się pieśni religijnych, a popołudnie, na kąpielach w gorącym morzu i kontemplacji potęgi natury. Makarska jest bowiem miejscem,gdzie wysokie góry wpadają do morza, a to zawsze jest gwarancją wspaniałych widoków.
Czekamy na kolejne części z niecierpliwością. Świetnie się to czyta 😉
Hej! Tydzień temu wróciłem z wyprawy do Chorwacji i Bośni właśnie. Przeżyłem identyczne doznania, o których tutaj piszesz.
Czy z Makarskiej jechaliście tą fenomenalną drogą do Vrgorac? Widząc tę drogę z Podgory mieliśmy małego stracha, ale udało nam się złapać stopa na górę i łapaliśmy z tego fantastycznego punktu.
PS.
Iloma Golfami jechaliście przez Bośnię? 😀
Pozdrawiam,
Michał
Tak! jechaliśmy tą drogą. Rewelacyjna jest 🙂
A ale łapać stopa tam nie łapaliśmy… a szkoda. W takim miejscu pewnie człowiekowi nie zależy żeby zbyt szybko złapać 😉
A Golfy… na 9 stopów złapanych w Bośni, tylko czterech kierowców było bośniakami, i na te cztery samochody, dwa były golfy 😀
Podziwiamy Was! Wycieczka do Bośni to nasze marzenie … tylko czy się spełni hmmm…
zapraszamy :
http://being-brainwashed.blogspot.com/
Ostrzelane, dziurawe jak sitko mury wśród nowych budynków miast próbujących wrócić do normalności faktycznie robią wrazenie…
Byłam w Bośni i Hercegowinie na komercyjnej wycieczce i po przeczytaniu tej notki nabrałam ochoty odwiedzić ją jeszcze raz, inaczej.
Tak, żeby nie zgubić tego prawdziwego sensu wojaży..
Swoją opowieścią zachęciłeś mnie do podróży w ten region świata, mógłbyś określić z jakimi kosztami trzeba się liczyć? Tak poza tym świetny blog, doceniam Twoją pasję i mam nadzieję, że nic nie stanie Ci na przeszkodzie żeby kontynuować jej ciąg 😀
Dzięki 😉
Na samym dole na poniższej stronie jest podsumowanie kosztów całej tej podróży (Bośnia, Czarnogóra, Chorwacja Słowenia). Koszty są podobne we wszystkich tych krajach.
http://rydkodym.blogspot.com/2012/12/autostopem-przez-bya-jugosawie-cz-4.html
Witam.
Semestr letni choć nadal trwa to już zaczynam planować wakacje i zastanawiam się nad Festiwalem Młodych w Medjugorie. Mam w związku z tym pytanie. Pisałeś, że legalnie można było rozbić tam namiot. Czyżby pola campingowe były z free?
To ciężko nazwać polami namiotowymi. Po prostu w pobliżu głównej sceny, na przyjemnej zielonej trawce bardzo dużo namiotów się rozbiło. I nie było problemów. Ubikacje i umywalki są do dyspozycji wszystkich więc można z nich korzystać. Z tego co pamiętam nie było pryszniców, ale też bardzo mocno ich nie szukaliśmy, więc może gdzieś są, ale na nie nie trafiliśmy 😉
PS: Wyjazd na ten Festiwal Młodych to bardzo dobry pomysł 🙂
Mam taką nadzieję. Jadę zachęcony opowiadaniami innych. Choćby takiej osoby http://www.kumarzeniom.pl/inne/ide-w-prawo-a-nie-w-lewo-wywiad-z-lukaszem-besiem/ 😉