Uważam, że niskobudżetowi podróżnicy powinni oszczędzać redukując własny komfort, a nie jeżdżąc na gapę, czy nie płacąc za bilety wstępu. Do tej pory zawsze byłem uczciwy. Długo biłem się z myślami – kupić, czy oszukać? Tym bardziej, że dojście do Petry od tyłu jest stosunkowo łatwe, a trasa była wielokrotnie opisywana w internetach. Nie chciałem oszukiwać, ale z drugiej strony, wydając dwieście pięćdziesiąt złotych na bilet (!), sam czułbym się oszukany. Postanowiliśmy przedrzeć się tyłem. I nieco mi ulżyło, gdy okazało się, że bezskutecznie.
Późnym wieczorem dojeżdżamy do Wadi Musa z trójką młodych Beduinów, złapanych na stopa. To tutaj znajduje się wejście do Petry – skalnego miasta, słynącego głównie z dwóch grobowców o niezwykłych fasadach, wydrążonych w piaskowcu. Petra słynie też z faktu, że jest niemiłosiernie droga. Według obecnego kursu, wstęp kosztuje 250 złotych.
Po zmroku, przemykamy do kanionu, stanowiącego tylne wejście do Petry. Trasa biegnie pomiędzy ogromnymi głazami. W jednym z nich znajdujemy uroczą jamę, w której spędzamy noc. Poranek mija zupełnie normalnie – chowamy śpiwory, myjemy zęby – jak co dzień. I kiedy już mamy ruszać w tę nieuczciwą drogę, spomiędzy głazów wynurzają się dwie postacie – elegancki pan, w białej koszuli oraz uzbrojony ochroniarz.
– Co tu robicie? – pyta z uśmiechem sympatyczny Jordańczyk.
– Spaliśmy, a teraz idziemy do Petry.
– Tu nie można wchodzić, to teren chroniony – zrobił nieco groźniejszą minę.
– Nie wiedzieliśmy! Nie było żadnych znaków – odpowiadamy zgodnie z prawdą.
Potem panowie odprowadzają nas do kas. W międzyczasie pytam jeszcze, czy to prawda, że można wejść do Petry od tyłu. Mówię, że słyszeliśmy od miejscowych, że można iść naokoło; że droga jest długa, ale nie jest to nielegalne.
– Absolutnie, nie można! – marszczy czoło Jordańczyk. A po kilkunastu sekundach dodaje – Widzieliśmy was już nad ranem, ale nie chcieliśmy was budzić. Poczekaliśmy, aż sami wstaniecie. Szok!
Po drodze pytam jeszcze dlaczego bilety do Petry są tak absurdalnie drogie.
– Nie są drogie – odpowiada spokojnym głosem – W USA wszystkie muzea kosztują 25 dolarów.
– No właśnie! Dwadzieścia pięć dolarów! A nie sześćdziesiąt! Poza tym, tam wszystko jest droższe!
– Nie są drogie – powtarza pewny swego Jordańczyk, czym urywa rozmowę.
Dochodzimy do kas, ale to jeszcze nie koniec kłopotów, jakie z nami mają. Jeszcze przed wyjazdem, napisałem do biura Petry z pytaniem, czy nie mają jakiejś puli darmowych biletów. Zawsze warto próbować… W odpowiedzi dostałem informację, że tylko Ministerstwo Turystyki może udzielać zniżek i rabatów. Ci natomiast odpisali, że darmowych biletów nam nie dadzą, ale skoro już napisałem to sprzedadzą nam najtańsze możliwe. Konkretnie, bilety rządowe za 29 JD, czyli około 150 złotych. Tłumaczę więc kasjerowi, że mam prawo kupić tańszy bilet.
– Niemożliwe! – odpowiada poirytowany – To jest cena biletu dla przedstawicieli rządu!. Fakt, w brudnych ciuchach, po nocy w jaskini, z wielkimi plecakami, stanowczo nie wyglądamy na rządową delegację. Ale na potwierdzenie swoich słów, pokazuję mu internetową korespondencję z biurem Petry. Po chwili, pod ladą odnajduje się też bilet z koślawo napisanymi imionami: Jakub, Protr. Przychodzi jeszcze kilku pracowników, dzwonią do osoby, z którą pisałem, konsultują się, aż wreszcie sprzedają bilety z rządową zniżką. Uff.
W międzyczasie podchodzi do nas pewien uzbrojony w karabin funkcjonariusz, z chłopięcym wyrazem twarzy.
– Mój szef chce was widzieć – oznajmia z uśmiechem, zapewniając, że nie ma pojęcia o co chodzi. Odmaszerowujemy więc na pobliski komisariat policji, gdzie zostajemy zaproszeni do gabinetu „szefa”.
– Welcome Jordan! – krzyczy zza ogromnego biurka. Właśnie ogląda serial w telewizji i zajada śniadanie. – Częstujcie się! – pokazuje na jedzenie. Siadamy więc za jego biurkiem i wspólnie konsumujemy falafele z serem i miodem.
Komendant nie mówi po angielsku, więc rozmowę prowadzi inny policjant.
– Kto wam powiedział, że do Petry można wejść od tyłu? – pada zaskakujące pytanie.
– Nie wiemy! Nie znamy go. Jechaliśmy z nim na stopa, nie wiemy nawet jak ma na imię.
– Achh – jęczy policjant z wyraźną bezradnością w głosie. – OK! Welcome Jordan!
Kończymy śniadanie i idziemy do Petry!
Pierwsze zaskoczenie – w cenie biletów wliczona jest krótka przejażdżka koniem. Podchodzimy nieco nieufnie do takich atrakcji, ale w końcu wskakujemy w siodła. Jedziemy kawałek, wysłuchując długiej oferty właścicieli zwierząt, o możliwych trasach i wspaniałych miejscach, w które może nas zawieźć. Rzecz jasna, „special price, only for you, my friend!”. Wolimy chodzić pieszo. Na koniec panowie bezczelnie nalegają na napiwek. – For horse! – krzyczy coraz bardziej nachalnie. Daję więc koniowi. Nie bierze. Ostatecznie wręczamy każdemu równowartość pięciu złotych, choć ci są aż czerwoni ze złości.
Dalej idziemy piechotą, ale cały czas jesteśmy zaczepiani przez kolejnych Jordańczyków, dla których każdy Europejczyk jest chodzącym portfelem. Pocztówki, jazda dorożką, koniem, wielbłądem, osłem, picie, jedzenie, pamiątki, magnesy. Wszystko, rzecz jasna „special price, only for you, my friend!”. To męczy. Męczy też upał i długie spacery. Teren Petry jest ogromny i mocno górzysty. Aby zobaczyć całość trzeba się naprawdę wiele nachodzić (można też wypożyczyć osła, bądź inne zwierzę).
Ale przejdźmy do plusów – Petra jest naprawdę niezwykła. Niezaprzeczalnie jest cudem, który wyszedł spod ręki starożytnych ludzi. Petra robi wrażenie, szczególnie kiedy uświadomimy sobie ile pracy i zachodu włożyli w nią jej twórcy. Na uwagę zasługują szczególnie dwa, najważniejsze zabytki – fasady grobowców (to nie są świątynie!), znane z wielu zdjęć, okładek, plakatów czy filmu z Indianą Jonsem. Wiele osób pyta mnie teraz, jak wyglądają one wewnątrz. Bo znane są jedynie fasady, a przecież coś tak pięknego, musi mieć równie niezwykłe wnętrza. Otóż, odpowiedź brzmi: nie wyglądają. Wnętrz tam niemalże nie ma. Są tylko małe, sześcienne pomieszczenia o prostych ścianach.
Czy warto wydawać tyle pieniędzy na Petrę? Według mnie – i tak i nie. Tak – bo jakże być w Jordanii i nie być w Petrze?! Nie – bo sam zabytek nie jest wart tej ceny. Jest wiele piękniejszych miejsc, nawet za darmo. Poza tym, Petra jest męcząca – Ci wszyscy krzykliwi ludzie, turyści, ten pył i gorąc – docenić piękno miejsca w takich warunkach jest mi niezmiernie ciężko. Nie żałuję, że wydałem te 150 złotych. Ale gdybym wydał 250… żal byłby znacznie większy.
Oczywiście wciąż da się prześlizgnąć od tyłu, choć myślę, że nie warto. Skoro strażnicy wypatrzyli nas między skałami, to znaczy, że kontrole pobliskiego terenu mają dość zaostrzone. Dla mojego znajomego Michała, który w zeszłym roku prześlizgnął się do Petry, skończyło się to rozprawą w jordańskim sądzie. Szanse na powodzenie są raczej małe, a ryzyko naprawdę spore. Lepiej więc odżałować pieniądze, albo darować sobie Petrę – nie jest warta szargania reputacji naszego narodu.
No i gitara! Właśnie przez te ceny – wizy i wejściówki zrezygnowałem. Następnym razem powołam się na bloga i może też dostane jakaś zniżkę 😀
Wreszcie jest relacja, a przynajmniej część 🙂
Akcja z rządową zniżką świetna, sporo zaoszczędziliście, ale ta atrakcja turystyczna jest niezwykle droga. Tak jak piszesz, bardzo egzotyczna i niesamowita, te grobowce są wykute ręcznie przez ludzi, ale cena zaporowa 😉
Czekam na dalsze części relacji z Jordanii 🙂
jak czytałem relację sprzed kilku lat, to wtedy niby wejście od tyłu nie było zakazane (znajomy tak wszedł legalnie), ale na tyle męczące, że nikt tego prawie nie robił. Teraz widać i to zablokowali.
Cena faktycznie powala! Ale w sumie – jak napisałeś – być w Jordanii i nie być w Petrze? to nie uchodzi!
A ja nie uważam, żeby ta cena nie była warte tego, co się ogląda w Petrze. Ale oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania w tym temacie
Witam, weszliśmy do Petry za darmo w 4 osoby, zostawiając duże plecaki w mieście (od hotelu Sunset ścieżką do góry i w lewo), spalismy w kanionie, nikt nas nie zauważył, po zwiedzeniu całego miasta wyszliśmy po prostu głównym wejściem. Tylko, że było to jakieś 22 lata temu. Z całego serca polecam Petrę, to niesamowite miejsce…
niekupienie biletu wstępu to zwykłe oszustwo. Ich miejsce ich warunki.
Poza tym np. wejście do Universal Studio w LA to 100 dolarów. Jak cię nie stać, nie podróżujesz i tyle.