Gruzja plącze się w mojej głowie od bardzo dawna. Już trzy lata temu był plan, żeby ją odwiedzić, ale się nie udało. Potem każdego roku chciałem tam pojechać i wykreślić z listy marzeń pozycję – „wypić gruzińskie wino w Kaukazie”, ale się to nie udawało. Za każdym razem z innych powodów. Kiedy więc pewnego razu znajomy zadzwonił z propozycją lotu do Gruzji za 74 złote, podjąłem decyzję zanim skończył zdanie. To nic, że w grudniu; to nic, że tylko na trzy dni. Postanowiłem polecieć, żeby sprawdzić, czy do Gruzji w ogóle warto jechać.
Kiedy startujemy, w Polsce jest całkiem ładna pogoda. Co innego w gruzińskim regionie Kutaisi, do którego lecimy. Tam pogoda od dawna nie była tak kiepska. Pierwszy raz od trzech lat spadł śnieg. I to nie jakiś tam śnieżek, ale gruby, mokry i obfity śnieg, przez który zamknięto większość dróg. Dowiadujemy się o tym od pilota samolotu. Kilkadziesiąt minut przed lądowaniem ogłasza pasażerom, że w Kutaisi panuje burza śnieżna i mogą być problemy. Na szczęście maszyna ląduje całkiem spokojnie.
Wychodzimy z małego, acz nowoczesnego terminala, a na głowy spadają nam ogromne, mokre płaty śniegu. Kiepskie warunki dla turystów, nie mających ustawionego żadnego noclegu, dlatego decydujemy się spędzić tę noc w pociągu do stolicy – Tbilisi.
„Lepiej mieć córkę dziwkę niż syna taksówkarza” – mówi jedna z gruzińskich mądrości ludowych. O jej prawdziwości przekonujemy się jeszcze na lotnisku, gdzie tłum nachalnych taksówkarzy przekrzykuje się ze swoimi (absurdalnie drogimi) ofertami. Mimo to, decydujemy się skorzystać z usługi jednego z nich, oczywiście po kilkukrotnym stargowaniu ceny. Jedziemy w pięć osób – ja, Patryk i Rafał, z którymi przyleciałem, oraz dodatkowo Ewelina i Maciek, których poznajemy na lotnisku.
Udajemy się na dworzec, skąd pociągiem zamierzamy dostać się do Tbilisi. Okazuje się jednak, że przyjedzie dopiero o czwartej nad ranem. Czeka nas noc na dworcu, więc zaopatrujemy się w napoje wyskokowe. Wszak budynek jest nieogrzewany.
Nad ranem na peron wjeżdża pociąg. „Wreszcie ogrzejemy się w ciepłym wagonie” – marzą nasze zmarznięte organizmy, ale nic bardziej mylnego. Wyobraź sobie najgorszy wagon jakim jechałeś w PKP, a potem pomnóż to razy cztery. Szpary w oknach, niedziałające drzwi, woda kapiąca z sufitu, twarde krzesła, dziurawa podłoga, a temperatura wewnątrz zdaje się być niższa, niż na zewnątrz.
Wciskamy się w śpiwory, a alkohol we krwi robi kawał dobrej roboty – od razu zasypiamy.
Po pobudce ciężko poznać, że to ten sam wagon. Tłumy Gruzinów, torby, wiadra, sprzedawcy sprzedający niemal wszystko. „Brakuje tylko baby z kurą” – podsumowujemy.
Tbilisi wita nas piękną pogodą – po śniegu nie ma śladu, a na niebo jest czysto niebieskie. Kwaterujemy się w obskurnym hostelu, po czym zaczynamy pieszą trasę wycieczkową. Na początek udajemy się, rzecz jasna, na wzgórze, skąd rozciąga się widok na gruzińską stolicę.
Tbilisi jest całkiem zwyczajnym miastem. Ma kilka charakterystycznych punktów, które obowiązkowo odwiedzają turyści:
– Sobór Trójcy Świętej – jedna z największych świątyni prawosławnych na świecie, która faktycznie robi wrażenie swoją wielkością.
– Okazały pałac prezydencki, którego bogato zdobione ogrodzenie, graniczy z bardzo biedną dzielnicą.
– Nowoczesne centrum, w którym dwie najbardziej charakterystyczne budowle – most i teatr – zwane są przez miejscowych „podpaską” i „suszarką”.
Zwiedzanie miasta uprzyjemnia nam degustacja miejscowych przysmaków. Popularną gruzińską przekąską jest churchkhela – baton z orzechów i zastygniętego soku winogronowego, zwany, nieco na wyrost, gruzińskim snickersem. Czy jest smaczny? Ciężko powiedzieć. Pierwsze churchkhela, które kupujemy jest wyśmienite, drugie natomiast – obrzydliwe.
Gruzja jest stosunkowo tania, więc pozwalamy sobie na porządny miejscowy obiad. Jemy słynne chaczapuri (które ku mojemu zaskoczeniu czyta się „kaczapuri”) oraz małe pierożki khinkali. I wiecie co? Gruzińskie jedzenie jest fantastyczne!
Następnego dnia jedziemy do Gori – miasta rodzinnego jednej z najważniejszych postaci nowożytnej historii świata. Potężny wódz i bohater narodowy, wspaniały przywódca, przez rodaków zwany „Wielkim Gruzinem”. Mowa o Josifie Dżugaszwilim, znanym bardziej pod nazwiskiem Stalin. Tak! Właśnie w ten sposób niektórzy Gruzini wciąż postrzegają jednego z największych zbrodniarzy świata.
Podczas rozmów z miejscowymi, dowiedziałem się, że dotyczy to główne starszych Gruzinów. Ich przesiąknięte komunistyczną propagandą umysły, ponoć nie są w stanie przyjąć do wiadomości negatywnych faktów o Stalinie. Młodsi Gruzini nie uważają go za bohatera.
Niemniej jednak, w muzeum Józefa Stalina nie ma ani słowa na temat jego zbrodniczej działalności. Wręcz przeciwnie – pokazuje „Wielkiego Wodza” w bardzo korzystnym świetle. Sam budynek natomiast przyozdobiony jest radzieckimi sierpami i młotami. W sklepiku z pamiątkami turysta może sobie kupić zapalniczki, długopisy, koszulki, czy piersiówki z podobizną Stalina.
Wagon, którym Stalin podróżował po Europie i Rosji.
Pamiątki po „Wielkim Wodzu”
Pamiątki z podobizną największego zbrodniarza w historii
Wieczór spędzamy w miejscowej knajpce (notabene, przy ulicy imienia Józefa Stalina). Sącząc piwo Kazbek, słuchamy gruzińskiej muzyki na żywo i zaprzyjaźniamy się Lelą – uroczą kelnerką.
Część nocy spędzamy w pociągu do Kutaisi (odjeżdżającym z dworca imienia, a jakże, Józefa Stalina), natomiast część na dworcu, znanym z pierwszego wieczoru. Ta noc na długo zapadnie mi w pamięć. Jest tak zimno, że nad ranem cieszę się, że jeszcze się trzęsę, bo brak drgawek oznaczałby początki hipotermii.
Nasz pobyt w Gruzji powoli dobiega końca. Dziś wieczorem mamy lot do Warszawy. Ten dzień zostawiliśmy sobie więc na zwiedzanie Kutaisi, ale okazuje się ono niezbyt ciekawym miastem. Brniemy przez zaśnieżone chodniki, mijamy zaśnieżone palmy i chłoniemy gruzińską atmosferę.
Nie żyłem w czasach komuny, ale Gruzja przypomina mi Polskę sprzed kilkudziesięciu lat. Miasta są jednolite i szare, a ludzie przypominają tych z czarno-białych polskich filmów. Przylot do Gruzji jest więc jak podróż w czasie. Ale nie to jest najlepsze w tym kraju. Najpiękniejsze tutaj są góry, których my niestety nie odwiedziliśmy. Kiedy jechaliśmy pociągiem, w oddali mogliśmy czasami dostrzec wysoki Kaukaz. A serce wyrywało się, żeby tam pojechać, zobaczyć z bliska i wspiąć się na szczyt.
Pisałem, że pojechałem, żeby sprawdzić, czy do Gruzji warto jechać… Warto! I Jestem pewien, że jeszcze tu wrócę! Musi tylko zrobić się cieplej i bardziej zielono.
Tabela z portfela, czyli podsumowanie kosztów na osobę | ||
Noclegi | 20 zł | • Pierwszą noc spędzamy częściowo na dworcu w Kutaisi, a częściowo w pociągu. Ten nie jest zbyt wygodny, ale zmęczenie i wino powodują, że całkiem nieźle się wysypiamy. • W Tbilisi śpimy w hostelu. Za późno wziąłem się za szukanie hosta na CouchSurfing’u i się nie udało nic znaleźć. Hostele natomiast są dosyć tanie, choć ich stan pewnie wiele osób by odstraszył. My śpimy w hostelu Stay See, w samym centrum. Płacimy 12 GEL (20 zł) za osobę. Udaje się stargować z 15 GEL, gdyż byliśmy dużą grupą. • Ostatnią noc spędzamy podobnie jak pierwszą – częściowo w pociągu, a częściowo na dworcu. |
Transport | 109 zł | • Loty w obie strony kosztują 148 złotych, jednak w ramach możliwości podróżowania na moich zniżkach (WizzClub), współpasażerowie opłacają mi bilet w jedną stronę, więc płacę tylko 74 zł. Rezerwując odpowiednio wcześnie, można znaleźć sporo biletów w tej cenie z Warszawy i Katowic. Jednakże tak niska cena jest zazwyczaj wyłącznie dla członków klubu WizzClub (koszt wstąpienia do klubu – 130 zł / rok. Zniżki przysługują członkowi klubu i wszystkim jego towarzyszom). • Z lotniska na dworzec w Kutaisi jedziemy pseudo-taksówką, za którą płacimy 10 dolarów na pięć osób. • Pociąg na trasie Kutaisi – Tbilisi (230 km!) to koszt 4 GEL (7zł). • Z dworca kolejowego do centrum jest kawał drogi, więc kupujemy dwa bilety do metra. Jeden kosztuje 0,5 GEL (0,85 zł). Nabija się go na specjalną kartę, którą trzeba sobie wyrobić. Kosztuje około 4 złotych, ale przy opuszczaniu miasta można ją zwrócić i odzyskać pieniądze. • Kolejka linowa w centrum Tbilisi kosztuje 1 GEL (1,70 zł) i jest pobierana z tej samej karty, co bilety komunikacji miejskiej. • Marszruta do Gori kosztuje nas 5 GEL (8,50 zł). • Z Kutaisi na lotnisko jedziemy marszrutą za 2 GEL (3,40 zł). • Z racji tego, że jesteśmy sporą grupą, w dodatku głównie męską, a ponadto jest dość zimno, nie decydujemy się na autostop, mimo, że w Gruzji podobno funkcjonuje on znakomicie. |
Jedzenie i picie | 57 zł | • Jemy sporo miejscowego jedzenia. Obiad do syta w restauracji kosztuje mnie 7,5 GEL (13 zł). Doliczany jest tzw. obowiązkowy napiwek – do rachunku dodaje się 10% „za obsługę”. • Trzylitrowe wino kosztuje 8 GEL (14 złotych). Piwo również jest bardzo tanie. • Churchkhela – miejscowy „snickers” kosztuje 2 GEL (3 zł). • Półtoralitrowa butelka wody kosztuje 1 GEL (1,70 zł). |
Bilety wstępu | 17 zł | • Bilet do muzeum Stalina ze studencką zniżką kosztuje 10 GEL (17 złotych). Cały to z tego co pamiętam koszt 15 lub 20 GEL (25 – 34 zł). |
Inne | – | |
SUMA | 203 zł | |
Dziennie (3 dni) | 68 zł |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Cześć!
Z racji, że w Gruzji spędziłam aż 6 mc…więc nie wiem skąd się wzięły ceny:
– karty miejskiej w Tbs, która kosztuje 2 lari czyli ok 4 zł4
– marszutka Tbs-Gori kosztuje dokładnie 3 lari czyli 6 zł.
– a napiwek to 10% doliczane z ogólnej kwoty rachunku czyli wychodzi różnie i nie koniecznie 1 lar
Nie wiem, może zwyczajna pomyłka, albo gdzieś zapomnienie…
Pozdrawiam 🙂
Dzięki za info! Poprawiam więc koszt karty miejskiej.
Co do marszruty Tbilisi – Gori, to może faktycznie ona kosztuje 3 lari, ale nam policzyli 5 lari. Niestety, kierowca taksówki w Kutaisi chciał nas oszukać, kierowcy marszrutek widocznie również nie są uczciwi. Nie chciałem o tym pisać w relacji, żeby nie jechać po Gruzinach, ale kierowcy, czy to taksówek czy marszrut widocznie mają to do siebie, że wyłudzają kasę od turystów 😉
Czytam Twojego bloga od dawna. Tak jak i Ty lubię podróże niskobudżetowe – w końcu to odpowiednie na studencką kieszeń 🙂 Życzę wielu przebytych kilometrów i kolejnych miejsc, które czekają na odkrycie przez Ciebie 🙂 A Gruzja… Wybieram się we wrześniu 😀
Zaczynam dopiero swoją historię w świecie blogowym, ale gdybyś chciał… Zapraszam 🙂 http://www.autostopowiczka1990.wordpress.com
Za dużo to jeszcze na tym Twoim blogu nie ma, ale podoba mi się post o autostopie z mamą 😉 Będę zaglądał, mam nadzieję, że wkrótce blog się zapełni postami 🙂
Pozdrawiam i do zobaczenia gdzieś w trasie! 🙂
Chciałbym, ale nie wiem jak się uda poprzekładać zajęcia. W przypadku moich studiów tydzień nieobecności może zaważyć na niezaliczeniu semestru, więc jeszcze zobaczę 😉
extra.
Widziałam gdzieś ostatnio tanie loty do Kutaisi. Ale mi się marzą gruzińskie góry!
Obecnie można kupić tanie loty do Kutaisi na okres wakacyjny. W granicach 200 zł można już kupić bilet tam i z powrotem. Więc jak się marzą gruzińskie góry to kupuj bilet!! I się nie wahaj! 😉
nie w tym roku. Na razie jest nas troje, więc bilet x 3. Ponadto 3-latek w Gruzji w górach to jeszcze nie jest najlepszy pomysł. Poczekamy. Gruzja nie zając;-) Póki co pozostają marzenia. Ale najważniejsze, że do spełnienia:D
Rozumiem 🙂 Wobec tego, póki co polecam Ci bloga http://thefamilywithoutborders.com/pl/
Pozdrawiam! 😉
tego bloga to ja od dawna znam mój drogi;-)
Ale dzięki za przypomnienie;-)
I do zobaczenia gdzieś…może Cię kiedyś zgarniemy na stopa? 😉
Nie przepadam za zimą ale trzeba przyznać że nadaje uroku każdemu miastu. Zwłaszcza nocą 🙂
To prawda! Niestety komfort podróżowania zimą jest znacznie niższy niż latem 😉
Hej! Mam pytanie dotyczące pociągów w Gruzji.
Orientujesz się może czy w internecie jest dostępna jakaś wyszukiwarka połączeń? Coś w stylu rozkładu jazdy 🙂
Z góry dzięki za odpowiedź!
Pozdrawiam!
„Następnego dnia jedziemy do Gori – miasta rodzinnego jednej z najważniejszych postaci nowożytnej historii świata. Potężny wódz i bohater narodowy, wspaniały przywódca, przez rodaków zwany „Wielkim Gruzinem”. Mowa o Josifie Dżugaszwilim, znanym bardziej pod nazwiskiem Stalin. Tak! Właśnie w ten sposób Gruzini postrzegają jednego z największych zbrodniarzy świata.
Na szczęście dotyczy to główne starszych Gruzinów. Ich przesiąknięte komunistyczną propagandą umysły, nie są w stanie przyjąć do wiadomości negatywnych faktów o Stalinie. Młodsi Gruzini, których o to wypytywałem, nie uważają go za bohatera i nie są z niego tak dumni, jak ich dziadkowie.”
– byłam w Gruzji kilkaktotnie, ale nie spotkalam nikogo kto by wychwalał poczynania Stalina.
Przyznam szczerze, że wydawanie osądów na temat kraju, ludzi i ich poglądów, po 3 dniach w danym kraju to jednak przesada. Mam jedynie nadzieję, że chociaż zaznajomiłeś sie z publikacjami W. Góreckiego albo innych, którzy mają troche większe pojęcie o Kaukazie.
Widząc np. pomnik Hitlera w jakiejś niemieckiej miejscowości, nie potrzebowałbym nawet trzech dni żeby móc ze sporą dozą pewności ocenić mieszkających w niej ludzi. Podobnie jest z muzeum Stalina, które z pewnością jego pomnikiem jest.
A tekst o młodych i starszych Gruzinach to zdanie powtarzane przez wielu Gruzinów, z którymi tam rozmawiałem, dlatego pozwoliłem sobie tak napisać. Choć może rzeczywiście źle je przytoczyłem, przedstawiając je jako fakt. Wszak była to jedynie opinia kilku osób (choć nad wyraz zgodna).
Poza tym, nie trzeba spotkać kogoś kto wychwala Stalina – wystarczy zobaczyć np. główną ulicę miasta, nazwaną jego imieniem, żeby się przekonać, że coś jest na rzeczy.
Dzięki za komentarz! Faktycznie przytoczony fragment może być krzywdzący dla tych starszych Gruzinów, którzy prawdę o Stalinie znają. Zmienię go nieco, żeby nie raził w oczy pozostałych czytelników W. Góreckiego 😉