„Ciekawe czy kiedyś uda mi się ją zobaczyć” – powiedziała moja mama kiedy w telewizji oglądaliśmy program o zorzy polarnej. To zdanie zapoczątkowało ciąg zdarzeń, dzięki któremu półtora miesiąca później obserwowaliśmy to niezwykłe zjawisko w środkowej Norwegii. Chwila przeszukiwania odpowiednich stron i padła moja odpowiedź – „Lecimy na zorzę!”. Musiała jednak zaakceptować jeżdżenie autostopem, spanie u ludzi z Couchsurfing’u i jedzenie polskich pasztetów przez cały wyjazd, czyli klasyczne warunki low-cost’owych podróży. Tym razem jednak w trzyosobowej ekipie – ja, Iwonka i moja mama.
Wreszcie nadchodzi dzień wyjazdu. Po raz kolejny przekonuję się, że PolskiBus rozumie co znaczy zasada „klient nasz pan”. Czynna toaleta, wi-fi i miła obsługa – tego można było się spodziewać, ale jedzenie, picie, lody i ciastka dla wszystkich pasażerów – to przerosło nasze oczekiwania. A co najlepsze, wszystko w cenie dwadzieścia pięć złotych na trasie z Krakowa do Gdańska. Noc spędzamy więc na skórzanych fotelach luksusowego autobusu.
O czwartej nad ranem dojeżdżamy do Trójmiasta. Trochę wcześnie, więc dosypiamy w przytulnym i ciepłym budynku dworca, w towarzystwie kilku bezdomnych.
Z okazji środy popielcowej idziemy na najwcześniejszą w mieście mszę – na piątą trzydzieści. Następnie udajemy się na starówkę, gdzie zaliczam najwcześniejsze zwiedzanie w moim życiu.
Dziwnie jest zwiedzać miasto o tej porze. Ciemne, stare uliczki są niemalże puste, a spowity mgłą rynek zyskał nad ranem magiczny klimat. Turystyczna otoczka starego miasta jest zupełnie uśpiona, odsłaniając szlachetny wizerunek miasta. Żadnych restauracji, sklepów z pamiątkami i ulotek. Stary Gdańsk w czystej postaci, zupełnie świeży budzi się do nowego dnia, a mi aż ciśną się na usta słowa piosenki SDM-u „Opadły mgły i miasto ze snu się budzi (…)”.
Robimy jeszcze kanapki z czterech bochenków chleba i już wsiadamy do samolotu. Żeby móc przewieźć tyle jedzenia wykupujemy dodatkowy bagaż podręczny. Jest nim wiekowa torba podróżna, którą jeszcze przed moim urodzeniem można by nazwać starą. Przynajmniej nie byłoby żal zostawiać jej w Norwegii, gdyby nie zmieściła się w bagażu w drodze powrotnej.
Po wylądowaniu na małym lotnisku pod Trondheim czas złapać pierwszego stopa.
– „Jak będziecie się źle zachowywać, to was wysadzę” – mówi zatrzymany po trzydziestu minutach kierowca. Chyba jesteśmy grzeczni, bo dowozi nas do samego Levanger.
Spacerujemy pomiędzy drewnianymi zabudowaniami uroczej miejscowości i chłoniemy klimat Norwegii.
Po raz kolejny rozmyślam nad osobliwością transportu lotniczego. Niezwykłe jest to, że jeszcze trzy godziny temu ludzie, których teraz mijam byli ponad tysiąc kilometrów ode mnie. Całkowicie dla siebie nie istnieliśmy. Byliśmy wobec siebie zupełnie obojętni. Wystarczyła chwila, żeby nasze tak odległe ścieżki, niespodziewanie skrzyżowały się w tej nieznanej mi wcześniej rzeczywistości.
Na dworcu kolejowym w Levanger spotykamy się z Jakobem – naszym dzisiejszym gospodarzem. Wraz z nim pojawiają się dziennikarze. Chwilę wcześniej udzielał wywiadu na temat Couchsurfingu. Pojawiamy się w dobrym miejscu w dobrym czasie – dziennikarze zadają pytania, a potem w błysku fleszy pozujemy do zdjęć. Artykuł w Norweskiej gazecie ma się ukazać w przyszłą sobotę.
Jakob mieszka w uroczym, typowo norweskim domu nad jeziorem, gdzie zaraz po przyjeździe gawędzimy przy miejscowym øl (norw. piwo). Potem idziemy oglądać to po co przyjechaliśmy do Norwegii – zorzę polarną. Pożyczamy od gospodarza ciepłe kombinezony, czapki i rękawiczki, bo temperatura na zewnątrz spadła znacznie poniżej zera.
Wychodzimy przed dom, a nad głowami mamy całkowicie czyste niebo. Zanieczyszczenie światłem jest tutaj tak małe, że widać kilka razy więcej gwiazd niż zwykle. Idziemy kawałek dalej i nad horyzontem dostrzegamy zieloną poświatę. Rozpoczyna się spektakl. Kolorowe pasma, łuki i promienie pojawiają się i znikają. Aurora borealis tańczy przed nami w swym zielonkawym stroju. Delikatnie faluje na niebie wywołując ogromny entuzjazm i wdzięcznie pozując przed obiektywem mojego aparatu.
Taniec kończy się dość szybko. Mamy szczęście, że nie wyszliśmy piętnaście minut później, bo ominęłoby nas całe widowisko.
Następny dzień spędzamy na mozolnym przemieszczaniu się na południe, do miejscowości Trondheim. Na zmianę marzniemy na poboczu i grzejemy się w samochodach. Ruch jest niewielki mimo, że to główna droga łącząca południe kraju z północą. Ale nawet przejeżdżające od czasu do czasu samochody nie zatrzymują się zbyt chętnie. Co ciekawe, większość kierowców serdecznie się do nas uśmiecha. Szczerze cieszy się, że widzi autostopowiczów po czym… jedzie dalej.
Wieczorem trafiamy wreszcie do centrum Trondheim, gdzie w naszej krótkiej trasie wycieczkowej zwiedzamy najważniejsze atrakcje turystyczne miasta. Potem idziemy na obrzeża, do mieszkania Anvara – naszego gospodarza znalezionego na Couchsurfing’u.
Anvar okazuje się być Afgańczykiem. Nie chce rozmawiać o swoim kraju, ale leżące w jego mieszkaniu arabskie biblie sugerują, że jego wiara nie pozwala mu wrócić do ojczyzny.
Rano nasz gospodarz wychodzi do pracy zostawiając klucze do mieszkania. Po leniwym poranku idziemy na brzeg fiordu. Pogoda jest piękna, jest ciepło, świeci słońce. Aż żal, że dziś musimy wracać.
Po krótkiej sesji zdjęciowej, czas jechać na lotnisko. Ostatni złapany na stopa kierowca ratuje honor Norwegów. Zatrzymuje się już po niecałych dziesięciu minutach łapania – to tutaj absolutny rekord.
Po drodze przejeżdżamy przez miejscowość Hell – jedną z największych atrakcji tego regionu. Turyści specjalnie przejeżdżają dziesiątki kilometrów, żeby sfotografować się przy znaku z osobliwą nazwą.
Kierowca dowozi nas pod sam terminal, ale do odlotu mamy kilka godzin. Idziemy więc na pobliską górę. Ze szczytu rozpościera się rozległy widok na fiord, pas startowy i pobliskie miejscowości, a wszystko to w różowawym świetle zachodzącego słońca. Ten malowniczy krajobraz to nasze ostatnie spojrzenie na Norwegię przed wylotem.
Z małych okienek Boeinga 737 nie widać praktycznie nic. Jest ciemno, a od powierzchni ziemi oddziela nas warstwa chmur. Bezskutecznie wypatrujemy też przelatującej właśnie nad Ziemią asteroidy. Wreszcie lądujemy w równie zimnym jak Norwegia Gdańsku. Późną nocą docieramy do mieszkania Madzi, poznanej podczas autostopowej majówki w Rzymie, która wraz z sympatycznymi współlokatorkami zaoferowała nam nocleg. Następnego dnia powoli przemieszczamy się do domu na południe kraju.
„Niektórzy Indianie z północnej Dakoty wierzą, że aurora borealis to ognisko, nad którym wojownicy gotują w starych rondlach swoich wrogów. Dla Indian Inuit zorza to złośliwy duch, który wyłupuje ludziom oczy i podrzyna gardła. (…)” – mówił Chris Stevens w kultowym Przystanku Alaska. Dziś wiadomo, że zorza polarna nie jest taka straszna. To tylko efektowne zjawisko związane z przepływem wiatru słonecznego przez jonosferę. Na ten rok (amerykańscy) naukowcy zapowiadali największą aktywność naszej gwiazdy od pół wieku, a co za tym idzie – częste zorze. I choć prognoza tego zjawiska na czas naszego wyjazdu była bardzo mało optymistyczna to udało się! Nie ważne, że nie była tak spektakularna jak nad kręgiem polarnym; nie ważne, że widoczna była tylko nad horyzontem. Ważne, że przy włożeniu odrobiny wysiłku i naprawdę małego nakładu finansowego, udało się spełnić nasze wspólne marzenie, które teraz z dumą wykreślam z mojej listy marzeń.
Tabela z portfela, czyli podsumowanie kosztów na osobę | ||
Noclegi | 0 zł | • Pierwszą noc spędzamy w wygodnych, skórzanych fotelach PolskiegoBusa. Nad ranem chwilę dosypiamy na dworcu w Gdańsku. • Dwie noce w Norwegii spędzamy za darmo dzięki Couchsurfing’owi – śpimy u Jakoba i Anvara. • Po wieczornym powrocie do Gdańska spędzamy noc w mieszkaniu Madzi, którą poznałem podczas autostopowej podróży do Rzymu. |
Transport | 112 zł | • Lot linią Wizzair z Gdańska do Trondheim i z powrotem kosztuje 8zł, ale z dodatkowymi opłatami płacimy 12zł. Obecnie niestety nie da się już kupić biletów w takiej cenie. Wizzair wprowadził opłatę manipulacyjną i ceny zaczynają się teraz od 34 zł w jedną stronę. • PolskiBus z Krakowa do Gdańska – 25zł (w cenie bułka, napoje, ciastka i lody podczas jazdy). • Za transport komunikacją miejską w Warszawie i Gdańsku płacimy w sumie 15zł. • W Norwegii poruszamy się wyłącznie autostopem. • Drogę powrotną z Gdańska planujemy pokonać autostopem, ale w ostatniej chwili decydujemy się na komunikację publiczną. Najtańsza możliwa opcja – PolskiBus + PKS kosztuje 60 zł. |
Jedzenie i picie | 38 zł | • W Norwegii jedzenie jest nieprawdopodobnie drogie. Niektóre produkty są nawet dziesięć razy droższe niż w Polsce. Robimy więc kanapki z czterech chlebów, które idealnie wystarczają na cały pobyt – płacimy około 70 zł na trzy osoby, • Tyle jedzenia nie mieści się w małym, darmowym bagażu podręcznym więc kupujemy jeden większy za 45 zł (na trzy osoby). Taka opcja jest znacznie tańsza niż kupowanie jedzenia na miejscu. • Zostajemy poczęstowani kolacją i norweskim piwem przez jednego z naszych couchsurfingowych gospodarzy – Jakoba. • Woda w kranie jest pitna. |
Bilety wstępu | 0 zł | |
Inne | – | |
SUMA | 150 zł | |
Dziennie (5 dni) | 30 zł | Podsumowanie: Norwegia jest bardzo drogim krajem, a Trondheim jednym z najdroższych miast na świecie. Udaje nam się jednak tak zorganizować wyjazd, aby nie wydać na miejscu ani grosza, a właściwie ani øre. Dużą część wydatków zabiera powrót z Gdańska do domu na południe. Brzydka pogoda, zimno, krótkie zimowe dni i to, że jest nas aż troje sprawia, że wybieramy stosunkowo drogi transport publiczny. Gdybyśmy ostatniego dnia wybrali autostop byłaby to moja najtańsza podróż – 18zł na dzień. |
Gratuluję. Udanej wyprawy. Jak zwykle twoja relacja jest genialna. I wielki szacun za to hehe. Mam pytanie odnośnie waszego wyjazdu. Czytałem, że tanie linie lotnicze już nie są tek tanie. Że naliczają jakąś kwotę do jednego przelotu. Czy to prawda? Bo piszesz, że zapłaciłeś tylko 12zl. To jest w obie strony?
Dzięki 🙂
Faktycznie, od czasu do czasu coś tam drożeje w tych tanich liniach. Przewoźnicy dokładają nowe opłaty, rezygnują ze zniżek, z kart rabatowych, dodają płatne bagaże podręczne itp. W praktyce jednak nadal można znaleźć połączenia w tak absurdalnych cenach jak te 12 zł. Pracuję właśnie nad poradnikiem dot. zakupu takich tanich biletów. Powinien za jakiś czas pojawić się na blogu 🙂
na forum fly4free jest porad bezliku w tym temacie.
Ale super wyprawa i wcale się nie dziwię ,ze mama się zdecydowała ,bo to odważna kobieta a stopa łapie bezkonkurencyjnie ,sama się od niej uczyłam na pewnej wyprawie GS ów.Pozdrawiam goska.
Dzięki wielkie, Kuba, za tę przygodę, za zorzę!
Iwonka, Kuba – bawiłam się z Wami świetnie!
Jesteście wielcy!
Kuba, fajnie to wszystko opisałeś 🙂
Super podróż! Właśnie moje klimaty 🙂
Cieszę się że miałem jakiś wpływ na jej realizację 🙂
Pozzdrawiam,
Michał z Loter.pl
Wszedłem na Twojego bloga klikając link w relacji Mamy i tak zostanę już sobie tutaj na dłużej.
Pozdrawiam, http://www.przezgorynogami.blogspot.com
Genialne, genialne. Zazdroszczę Mamy – ale od dziś zaczynam rozmowy ze swoją 😉
Naprawdę świetnie to zorganizowaliście – koszta totalnie minimalne, a Norwegia, a zorza. Szacun! 😉
Super, że to opisałeś (btw, genialne zdjęcia) kolejny raz pokazujesz, że takie podróże są możliwe. Dzięki! 🙂
świetna relacja i ta zorza, która też jest moim marzeniem :)pozdrawiam 🙂
świetna relacja, może powinieneś zmienić fach na pisarza? 🙂 zazdroszczę odwagi Twojej Mamie, ale w końcu po kimś to musiałeś odziedziczyć 🙂 tylko proszę Cię… ubieraj czapkę chociaż w Norwegii, bo patrząc na Ciebie na zdjęciach to aż robi mi się zimno 🙂
Aga
Czapka była, tylko do zdjęć ściągałem 😉
w takim razie profesjonalny model z Ciebie- poświęcenie pierwsza klasa 😀
A.
aaa, i zapomniałam ale to już do Twojej Mamy- musi Panią rozpierać duma, że ma Pani Takiego syna 🙂
Aga
W rzeczy samej! 🙂
Zamieszczę jeszcze link do moich zdjęć:
https://picasaweb.google.com/115132628360511080277/Norwegia1315022013
Nie są tak dobre jak Kuby, ale zapraszam 🙂
Rydkoś, uwielbiam Cię, podziwiam.
Też tak chcę, muszę się nauczyć gospodarować czasem i pieniędzmi tak, żeby być wszędzie, gdzie się tylko da dostać.
Przepiękna ta zorza 🙂
W jakim terminie byliście?
Luty 2013 🙂
Jest PAn niesamowity facet co za organizacja co za pomysł na podróżowanie tak tania Norwegia no i te Chiny ta cięzarówka trawiłem tu przez Góry Szlaki gdzie były podane namiary na Pana strone gratuluje i podziwiam.
Dziękuję bardzo! 🙂
Coś z tym stopem w Norwegii jest…… też jak staliśmy kilka godzin to ludzie uśmiechali się i omijali…..może masz pomysł dlaczego? Bo nam tego tematu nie udało się rozgryźć. Zatrzymywali się turyści 🙂 Tylko raz Norwegowie 🙂
Myślę, że to kwestia mentalności. Ludzie są zamknięci i zdystansowani do obcych. Taka skandynawska kultura 😉
Nie wiedziałam, że już niedaleko od Trondheim można zobaczyć zorzę! 🙂
Właściwie nie wiem jak na ten blog trafiłam, coś szukałam na necie i jakiś odnośnik mnie przeniósł do ciebie i nie żałuję, bo trafiłam na świetny blog w dodatku bogato ilustrowany podróżami.Zazdroszczę odwagi w zdobywaniu kolejnych celów podróżowania żałuję, że nie stać nas z mężem na taką spontaniczność, na pewno barierą jest język choć jak czytałam u ciebie też nie jest on perfekt 😉 Jesteś młody cały świat stoi przed tobą otworem,tylko korzystać 🙂 Przy okazji polubiłam na fb i będę śledzić na bieżąco 🙂 Pozdrowienia dla odważnych turystów 🙂