Powoli zapada zmrok, ale możemy dojrzeć jeszcze niezwykłe krajobrazy, które nas otaczają. Jest już zbyt ciemno na robienie zdjęć. Te widoki jednak na długo pozostaną w naszej pamięci. Pionowe, skaliste ściany, przepastne urwiska a w dole szmaragdowa woda. Kanion rzeki Pivy jest groźny, dziki i w tym wszystkim zachwycający. Można w nim dostrzec niesamowitą potęgę natury, ale także geniusz człowieka, gdyż wybudowanie drogi w tych warunkach musiało być dużym wyzwaniem. Cieniutka wstęga jest wręcz przyklejona do stromego zbocza. Wije się po skalistych półkach, a od czasu do czasu przebija granitową ścianę i wchodzi w tunel. Tunel, w którym brak awaryjnych pasów i telefonów alarmowych. W jego wnętrzu panują całkowite ciemności, a mijanie się z innym samochodem byłoby sporym wyzwaniem. Na szczęście nasz serbski kierowca nie musi go podejmować. Przez dwie godziny drogi nie mijamy ani jednego pojazdu. W całym kraju mieszka bowiem mniej ludzi, niż w samym polskim Krakowie. Dzikie góry, nieodkryte tereny, dziewicze lasy i puste, turystyczne szlaki – taki okaże się kraj, którego granicę właśnie przekroczyliśmy. Witamy w Czarnogórze!
Pierwszym Czarnogórzaninem, którego poznajemy jest Peter. Pięćdziesięcioletni mężczyzna mieszka z synem i matką. Kilka lat temu zmarła jego żona, później spłonął mu dom. Teraz wieczorami topi smutki przy butelce miejscowego piwa Niksicko. Pewnego sierpniowego wieczoru podchodzi do niego dwójka backpakerów i pyta o miejsce do rozbicia namiotu.
– „Kempingu tu nie ma, ale możecie spać u mnie” – odpowiada Peter, po czym stawia nam miejscowy specjał. Pierwszy wieczór w Czarnogórze spędzamy więc przy piwie i rozmowach w języku, będącym mieszanką angielskiego, rosyjskiego i migowego. Peter, mimo ponurej przeszłości nie przestał być dobrym człowiekiem. Gości nas najlepiej jak potrafi, nic nie oczekując w zamian. Noc spędzamy w jego skromnym, ale przytulnym domu.
Odchodząc trochę od relacji, przyznam, że nie przepadam za polskimi Tatrami. Mam bowiem alergię na tłumy turystów, na górali-biznesmenów, dorożki, stragany, ciupagi i korki na Zakopiance. Cała ta otoczka sprawia, że ciężko mi się zachwycić ich pięknem. Czarnogórski Durmitor, do którego właśnie dotarliśmy jest do naszych Tatr bardzo podobny. Zbliżona wysokość, porównywalne krajobrazy i całkowity brak wyżej wymienionych wad. Dzisiaj, rozmawiając o tej podróży, na pytanie co podobało mi się najbardziej, bez wahania odpowiadam: Durmitor!
Od dwóch godzin wspinamy się na Savin Kuk (2313 m.n.p.m.). Na choryzoncie widać ciemne chmury, a od czasu do czasu z ich strony słyszymy grzmot, który przypomina, że nasze plany w każdej chwili mogą legnąć w gruzach. Z każdym krokiem, z każdą minutą, z każdym pokonanym metrem lęk przed przymusowym powrotem jest coraz mniejszy. Na przełęczy, piętnaście minut pod szczytem wydaje się, że nic już nas nie powstrzyma, kiedy nagle dostrzegamy krzyczącego w naszą stronę górala obsługującego kolejkę. Schodząca z Savin Kuka kobieta tłumaczy jego krzyki. „Pogoda się psuje, chmury opadają, idzie burza. Natychmiast wracajcie.” Zawrócić? Dwie godziny wchodzenia, żeby teraz zawrócić? Nie zobaczyć żadnych widoków? A może olać groźby? Zaryzykować i wejść narażając się na oberwanie piorunem?
– „Zrobicie jak chcecie, ale burze w Durmitorze są naprawdę groźne” – ostrzega kobieta. Piętnastominutowa trasę przebiegamy więc w pięć minut. Zasapani i zdyszani robimy zdjęcia i zbiegamy na dół coraz silniej smagani wiatrem. Trudny wybór opłacił się. Szczyt został zdobyty, a my cali i zdrowi wracamy na dół.
Może nie do końca zdrowi, bo tego wieczora dostaję gorączki. Cytrusowa bomba witaminowa, aspiryna i koc od gospodarza kempingu unicestwiają choróbsko i następnego ranka znów jestem w pełni sił.
W okolicach Durmitoru znajduje się kanion rzeki Tara. Dziesięć kilometrów do punktu widokowego – lekka wycieczka na spokojne popołudnie. Okazuje się, że ta ogromna dziura w ziemi bawi się z nami w chowanego. Wydawać by się mogło, że największy kanion Europy jest na tyle duży, że ukryć mu się ciężko. Mimo to, szukamy go bite siedem godzin, co chwilę gubiąc drogę. Nie mamy bowiem mapy, a czarnogórskie oznaczenia pozostawiają wiele do życzenia. Wreszcie stajemy na jego krawędzi. Jest naprawdę potężny. Słońce już zachodzi i może dobrze, że nie znaleźliśmy go od razu, bo w tym świetle wygląda naprawdę pięknie.
Najwyższy szczyt Czarnogóry – Bobotov Kuk zostawiamy na ostatni dzień. Wychylam głowę z namiotu i jedyne co widzę to chmury, zasłaniające skaliste oblicze dzisiejszego celu. Ekstremalną wycieczkę po stromych zboczach zastępujemy spokojnym spacerem po zielonych dolinach. Trafiamy nad piękne jeziorko, jednak niedosyt wysokogórskich wędrówek pozostaje. Niedosyt, dzięki któremu wiem, że w Durmitor jeszcze kiedyś wrócę.
Zaledwie dwie godziny wystarczają aby z przyjemnie chłodnych gór dotrzeć na upalne wybrzeże. Koszmar stopowania na rozgrzanym poboczu powraca. Znów przemieszczamy się wzdłuż Adriatyku, odwiedzając podobne do siebie śródziemnomorskie miejscowości.
Trafiamy do Kotoru, który zdecydowanie wyróżnia się na tle innych miast. Ma w sobie coś zachwycającego, co jednak ciężko zdefiniować. Może to średniowieczna starówka, przenosząca turystów w czasie? Może malownicza zatoka, na brzegu której jest położony? Może góry otaczające miasto, odcinając je od reszty świata? Malownicze mury obronne, z których można podziwiać panoramę okolicy? Upalne temperatury, ciepła woda w zatoce, luksusowe jachty cumujące na wybrzeżu? Kotor jest kwintesencją tego, czego oczekiwałem od śródziemnomorskich miejscowości.
Myślę, że aby zobaczyć go takim jaki jest obecnie, trzeba się spieszyć. Przemysł turystyczny na czarnogórskim wybrzeżu rozwija się szybko i powoli dogania Chorwację. Tam turystyka jest na takim poziomie, że mieszańcy wręcz zachłysnęli się jej możliwościami, próbując na każdym kroku wycisnąć zagraniczne portfele. Ale o tym w następnej relacji.
Pozostałe posty nt. autostopowej podróży po krajach byłej Jugosławii: |
CZłowieku po pierwsze jestem z Ciebie dumny za kim jeteś i co dla Siebie robisz. Po drugie uwierz mi lub nie ale jestem pod wielim wrażeniem Ciebie i Twoich podróży. nie zdziw się jak zaczne brać Ciebie jako przykład. Pozdrowienia z pod Buga Kamil:D
Mój drogi blondasie, jestem pod wrażeniem. Cenię Cię za Twoją pasję, za uśmiech i serce szeroko otwarte. Życzę CI powodzenia w życiu. I księżniczek podróżniczek 😉 Pozdrawiam Cie mocno!
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.