Powoli zbliżam się do małej drabinki prowadzącej na kilkumetrowy podest. Zaciskam dłonie na szczebelkach dużo mocniej niż zwykle. Stawiam kroki bardzo ostrożnie, mimo, że przypięty jestem dwiema linami. Myśląc racjonalnie, nic nie może mi się stać. Poziom adrenaliny nie pozwala jednak dojść do głosu racjonalizmowi. Wieje mocny wiatr, dookoła rozciąga się widok na oddalone o kilkadziesiąt kilometrów miasta, a pod stopami mam ponad dwustumetrową przepaść. „Ready! Set! GO!” – krzyczy tzw. wypychający. Skaczę, lecę, a po ośmiu sekundach jestem na dole. Tyle pieniędzy i zachodu dla tych kilku chwil? Warto! Bo nie liczy się jedynie czas lotu, ale cała otoczka. Narastające napięcie przy wjeździe na szczyt komina, adrenalina kiedy stajesz na jego krawędzi, niesamowite uczucie spadania i jego wspomnienie, które będzie moje do końca życia.
Wykreślam kolejną pozycję z mojej listy marzeń. Zawsze chciałem skoczyć na bungee. Nie skoczyłem, ale zrobiłem coś jeszcze lepszego. „Bungee to przeszłość” brzmi hasło reklamowe Dream Jump, skoku wyższego i ciekawszego niż popularne skoki na linie. Pod względem finansowym pozostawał on jednak daleko poza moim zasięgiem. Pewnego razu coś skłoniło mnie, aby wysłać maila organizatorom, z pytaniem, czy nie dałoby się skoczyć taniej i… dostałem siedemdziesiąt procent zniżki.
Od dziewięciu godzin siedzę w pociągu. Patrzę na uciekające za oknem krajobrazy dolnego śląska. Nagle ponad lasem dostrzegam wysoki komin. „Jestem na miejscu” – myślę.
Głogowska wieża ma dwieście dwadzieścia dwa metry. To najwyższy w Europie obiekt udostępniony do skakania. W miarę zbliżania się do jej postawy zdaje się być jeszcze większa. Do tej pory byłem całkowicie spokojny. Stanąwszy jednak u jej stóp, zaczynam odczuwać pewien dyskomfort, który z czasem przeradza się w strach.
Wchodzę do wnętrza betonowej wieży. Spoglądam w górę. Nade mną rozciąga się pionowy tunel, w którym już kilka metrów wyżej panują zupełne ciemności. Wysoko, na jego końcu można dostrzec jasny punkt, który w rzeczywistości jest kilkumetrowym otworem. Jeden z pracowników daje mi do ręki oświadczenie. Jego treść nie wpływa dobrze na denerwującego się skoczka. „Zdaję sobie sprawę, że sprzęt może zawieść, lina się urwać, a wiatr uderzyć mną o ścianę komina.” Podpisuję tę potworną wyliczankę, a następnie wchodzę w uprząż.
W pewnym momencie zaczynam nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu schodów, albo windy. Z przerażeniem stwierdzam ich brak. Czyżbym musiał wejść po zewnętrznej drabinie?
„Gdybyśmy uprzedzali, że na komin wciągamy wyciągarką, a nie windą, to byśmy mieli mniej klientów” – śmieje się jeden z pracowników, po czym przypina mnie do metalowej liny. Chwilę później zaczynam już unosić się w górę. Robi się coraz ciemniej i coraz ciszej. W mroku widać tylko przesuwające się powoli gołe, betonowe ściany. Pod zwisającymi nogami widzę coraz mniejsze koło dna komina. Nad głową mam wciąż malutki punkt drugiego końca wieży. Słyszę tylko swój przyspieszony oddech i bicie własnego serca. Od czasu do czasu karabinek przeskakuje powodując upiorne szarpnięcie. Po czterech minutach wjeżdżania w ciszy i ciemności, docieram do szczytu komina. Widok zapiera dech w piersiach, ale nie mam głowy się nim teraz zachwycać.
Ready! Set! GO!
Odbijam się od podestu i zaczynam swój ośmiosekundowy lot. Płuca się zaciskają, ciało odczuwa całkowitą wolność od grawitacji. Siła ciężkości wydaje się nie działać, przez co człowiek czuje się nieprawdopodobnie lekki. Wiatr uderza w twarz coraz mocniej, a ziemia zbliża się coraz szybciej. Przed skokiem planowałem, że będę się starał lecieć w pozycji spadochroniarza, że spróbuję się obrócić. Adrenalina nie pozwala jednak skupić się na niczym. Całkowicie wyłącza się myślenie.
Swobodny lot kończy się tuż nad ziemią. Jeszcze chwila dyndania w powietrzu i moje stopy znów są na bezpiecznym gruncie. Oddycham ciężko, jakbym przebiegł maraton. Siadam na trawie i staram się ochłonąć.
Zawsze wydawało mi się, że tego typu atrakcje nie robią na mnie większego wrażenia. Mam co prawda lęk wysokości, ale w bezpiecznej uprzęży myślę racjonalnie i w ogóle go nie odczuwam. Tym razem, z racjonalizmem pożegnałem się wjeżdżając na linie ponurym wnętrzem komina. To naprawdę niezapomniane przeżycie, równie emocjonujące co sam skok. Niesamowite jest także uczucie otumanienia adrenaliną, którą dosłownie czuć w żyłach. Zupełne wyłączenie myślenia, całkowita nietrzeźwość umysłu. Mówię sobie: „Kuba! Ogarnij się! Skup się!„, ale to nic nie daje. Rozsądek nie ma prawa głosu. Istnieją tylko emocje.
z samego czytania brzuch mnie rozbolał!:)
Super! Ja bym się chyba nie odważyła 😉 Pozdrawiam z Legnicy.
To nie kwestia odwagi 😉 Jakbyś tam była, to już byś nie miała wyjścia 😉
Dziś jest Twoja rocznica :))
Faktycznie!! 😀 Dzięki 😉
Polecam skok ze spadochronem – wyskakiwanie w locie z metalowej maszyny – to dopiero adrenalina 😀
Co nie znaczy ze bungee nie jest fajne 🙂
Ogolnie – szacun za chec do dzialania i wiare w marzenia – oby tak dalej 🙂
Świetna sprawa 🙂 Ja też skakałem, z 90tki, przy 80 metrach miałem już dość 🙂